Cliffs of Moher • główna atrakcja turystyczna Irlandii #TRAVELwithKIDS
Ta jedna z najbardziej popularnych atrakcji turystycznych przyciąga rzesze ludzi z całego świata. W minionym roku, rekordowa liczba prawie 1,5 mln ludzi maszerowała wzdłuż i wszerz zachwycając się tym skrawkiem wyspy.
Wysokość klifu i wzburzona woda oceanu przyprawia o szybsze bicie serca. Jednak nie są to najwyższe klify w Irlandii. Te jeszcze większe i zarazem największe w Europie, znajdują się na wyspie Achill - również należącej do Irlandii (pewnie i tam kiedyś zawitamy). Wysokość wysokością - ale poszarpane wybrzeże klifowe to imponujące 12 kilometrów trasy tuż, przy urwisku. Słynna klifowa panorama, to również częsty motyw irlandzkich pocztówek. Klimat jest dla wybrzeża wyjątkowo surowy. Słona woda i silne wiatry już nie raz pokazały, że żartów sobie nie robią. Smagany wiatrem brzeg, w wielu miejscach się zapadł i jak sami mogliśmy zobaczyć, kolejne kawałki szykują się już do wycieczki na dno oceanu. W pewnym miejscu, brzeg był połączony jedynie na dwóch końcach z lądem, reszta, była wielką szparą.
Mimo wielu tablic z wykrzyknikami i ostrzeżeniami przed zawaleniem, turyści wykazują się wielką głupotą. Nie wiem czy zdjęcie przy samej krawędzi jest lepsze od tego pół metra bliżej. Wiem, że czasami to pół metra może kosztować życie. Co roku giną tutaj ludzie, najczęściej właśnie przez brak wyobraźni.
Wiatr jest stałym bywalcem. Jeśli traficie tu w bezwietrzny dzień, macie mega super szczęście. Chodzi mi o to, że zawsze wieje i do tego dość specyficznie. Wiatr szarpie w głąb lądu, by zamrzeć na chwilę i z całym impetem dmuchnąć w dokładnie przeciwnym kierunku. Naprawdę, szczytem bezmyślności jest balansowanie na krawędzi. Z żywiołem jeszcze nikt nie wygrał. Do tego dochodzi kolejne szczególne zjawisko. W kilku miejscach, na trasie marszu, ocean funduje nam prysznic. Wygłaskana przez wiatr trawa jest jak zielone aksamitne kawałki materiału i zaraz nad nimi unosząca się mgiełka, lub gdzieniegdzie konkretny...deszcz ;)
Kilka lat temu, wyczynowiec Hans Rey, pokonał tę trasę na rowerze, między innymi po nieistniejącej już wysuniętej w ocean półce skalnej. Ta część klifu była niegdyś dostępna dla zwiedzających. Szybko jednak po jego wyczynach odgrodzono ten teren. Film z tej przerażającej przejażdżki krążył w internecie. Kierownictwo Cliffs of Moher poprosiło o usunięcie go z internetu, w związku z ewentualnymi próbami naśladowania. Właściciel filmu zdaje się nie usunął go, ale ciężko mi się do niego dokopać. Na pewno po głębokim przeszukaniu coś by się pewnie znalazło ;) Takie rzeczy bardzo szybko stają się viralem i nie giną ot tak z sieci. Wracając do słynnej półki skalnej - po czterech latach od incydentu, płyta się zawaliła i spadła do oceanu. Cóż, chyba nie trzeba tego komentować...
Wysokość klifu i wzburzona woda oceanu przyprawia o szybsze bicie serca. Jednak nie są to najwyższe klify w Irlandii. Te jeszcze większe i zarazem największe w Europie, znajdują się na wyspie Achill - również należącej do Irlandii (pewnie i tam kiedyś zawitamy). Wysokość wysokością - ale poszarpane wybrzeże klifowe to imponujące 12 kilometrów trasy tuż, przy urwisku. Słynna klifowa panorama, to również częsty motyw irlandzkich pocztówek. Klimat jest dla wybrzeża wyjątkowo surowy. Słona woda i silne wiatry już nie raz pokazały, że żartów sobie nie robią. Smagany wiatrem brzeg, w wielu miejscach się zapadł i jak sami mogliśmy zobaczyć, kolejne kawałki szykują się już do wycieczki na dno oceanu. W pewnym miejscu, brzeg był połączony jedynie na dwóch końcach z lądem, reszta, była wielką szparą.
Mimo wielu tablic z wykrzyknikami i ostrzeżeniami przed zawaleniem, turyści wykazują się wielką głupotą. Nie wiem czy zdjęcie przy samej krawędzi jest lepsze od tego pół metra bliżej. Wiem, że czasami to pół metra może kosztować życie. Co roku giną tutaj ludzie, najczęściej właśnie przez brak wyobraźni.
Wiatr jest stałym bywalcem. Jeśli traficie tu w bezwietrzny dzień, macie mega super szczęście. Chodzi mi o to, że zawsze wieje i do tego dość specyficznie. Wiatr szarpie w głąb lądu, by zamrzeć na chwilę i z całym impetem dmuchnąć w dokładnie przeciwnym kierunku. Naprawdę, szczytem bezmyślności jest balansowanie na krawędzi. Z żywiołem jeszcze nikt nie wygrał. Do tego dochodzi kolejne szczególne zjawisko. W kilku miejscach, na trasie marszu, ocean funduje nam prysznic. Wygłaskana przez wiatr trawa jest jak zielone aksamitne kawałki materiału i zaraz nad nimi unosząca się mgiełka, lub gdzieniegdzie konkretny...deszcz ;)
![]() |
te ciemne plamy na drodze to właśnie wyrzucana przez ocean woda. Siega aż tu :) |
Kilka lat temu, wyczynowiec Hans Rey, pokonał tę trasę na rowerze, między innymi po nieistniejącej już wysuniętej w ocean półce skalnej. Ta część klifu była niegdyś dostępna dla zwiedzających. Szybko jednak po jego wyczynach odgrodzono ten teren. Film z tej przerażającej przejażdżki krążył w internecie. Kierownictwo Cliffs of Moher poprosiło o usunięcie go z internetu, w związku z ewentualnymi próbami naśladowania. Właściciel filmu zdaje się nie usunął go, ale ciężko mi się do niego dokopać. Na pewno po głębokim przeszukaniu coś by się pewnie znalazło ;) Takie rzeczy bardzo szybko stają się viralem i nie giną ot tak z sieci. Wracając do słynnej półki skalnej - po czterech latach od incydentu, płyta się zawaliła i spadła do oceanu. Cóż, chyba nie trzeba tego komentować...
Oczywiście jak to bywa w tak popularnych miejscach, w sezonie trafimy na tłumy jak nad Morskim Okiem w lipcu. Nieodpowiednie obuwie ale też cały strój to już standard. Lipiec na wyspie potrafi być wyjątkowo jak nie lipiec. Bardziej przypominając smutny deszczowy listopad, niż wakacyjny miesiąc. Wiatr - znowu ten wiatr - obniży temperaturę o kilka stopni i w efekcie mamy zimowa atmosferę. Planowanie wypadu na klify z dużym wyprzedzeniem mija się z celem. Pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, że nie nadążamy ściągać kurtek a już musimy je z powrotem zakładać. Całe szczęście Irlandia jest małą wyspą. Rano sprawdzamy pogodę i ruszamy - niemalże spontanicznie - na drugą stronę wyspy. Po niespełna 3 godzinach docieramy do celu. Irlandię trzeba brać z zaskoczenia - tak jak ona bierze nas ;) Tak tez wyglądał nasz wyjazd. Te dzisiejsze zdjęcia to trzecie podejście do tematu. Pierwszy raz ze słońcem w kadrze. Bez ciemnych chmur i deszczu. Owszem, z szalonym wiatrem, no ale hello? Irlandia bez wiatru?

Zapraszam Was na słoneczne, zielone zdjęcia. Dzisiaj jest szczególny dzień do podzielenia się nimi z Wami. Na wyspie leje się dziś zielone piwo a na ulicach wszyscy paradują z narodowymi flagami i śmiesznymi kapeluszami. Doczepionymi rudymi brodami skrzata Leprechauna i zielonymi koniczynami wymalowanymi na twarzach. Zewsząd słychać irlandzką muzykę i wznoszone toasty. Irlandczycy jak się bawią, to całymi rodzinami i na całego. Z wielkim sercem i zaangażowaniem. A jaki wznoszą toast? Po polsku brzmi tak:
"Niech kochają nas ci, co nas kochają
A tym, co nas nie kochają,
Niech Bóg odmieni serce.
A jeśli nie odmieni ich serca,
To niech im skręci kostkę,
Abyśmy ich poznali po kulawym chodzie"
Beannachtaí na Féile Pádraig duit!*
* Szczęśliwego Dnia św. Patryka!
Powinnaś zostać agentką biura podróży, bardzo dobrze Ci idzie.:)
OdpowiedzUsuń:D dziękuję, znaczy że Ci się podobało :)
Usuń