Jak wygląda podróż Irish Ferries i czy bojąc się wody można się nią cieszyć?
Zacznijmy od początku. Nasza podróż nie zaczęła się w momencie wejścia na prom. Dużo wcześniej chciałam poczytać o tym co muszę wiedzieć i mieć by nie dać się zaskoczyć. Czy i jak przeżyjemy z 6 - cio latką te 18 godzin w jednym miejscu - bo wyjść przecież się nie da (no chyba że z siebie). Niestety oprócz informacji na stronie przewoźnika i kilku opinii na forach internetowych nie znalazłam nic. Podstawowe informacje co znajduje się na promie i przeważnie nieprzychylne opinie (mówiąc łagodnie) to było wszystko. I wtedy zaczęłam się zastanawiać co nas tam czeka, bo co wpis to było ciekawiej - ale o tym czy faktycznie tak było za chwilę.
Przez stronę irishferries.com kupujemy bilety. Wybieramy daty, port, prywatną kajutę lub darmowe ale rezerwowane miejsce w strefie gdzie możemy spać w czasie podróży. Na maila dostajemy potwierdzenie oraz numer rezerwacji z którym w dzień wyjazdu udajemy się do portu. Czas przyjazdu do portu jest zróżnicowany od tego czy jedziemy autem, autobusem czy wchodzimy na pokład jako pasażer pieszy. Do portu w Rosslare przyjeżdżamy na 1 godzinę przed wypłynięciem. To czas obowiązujący wszystkie samochody osobowe.
W porcie przy odprawie paszportowej dostajemy bilet i karty - klucze do kajuty. Kajuty również wybieramy przy zakupie biletu - od 2 do 5 gwiazdkowych kabin z lub bez okna. Cena oczywiście różni się znacznie między "pokojami". My wybieramy ten bez okna - i tak większość czasu za dnia spędzimy poza kajutą. Cały koszt biletu wyniósł ok. 500€. Już na statku, dowiadujemy się że istnieje możliwość zmiany kajuty na np tą z oknem za dopłata 10€ - co robimy w drodze powrotnej. Jak się jednak okazuje, wybór kajuty z oknem jest lepszym wyjściem nie tylko ze względu na widoki. Światło dnia na tak małej przestrzeni okazuje się niezbędne by nie zwariować i nie popaść w klaustrofobię. Rano wiemy że jest rano, a w nocy oświetlony pokład z zewnątrz również daje poczucie jakiegoś życia poza tą małą klitką. Dla osób z klaustrofobią polecam nocleg w sali z fotelami rezerwowanymi właśnie do spania (taki żarcik, ale faktycznie kajuty są małe i można się jej nabawić) i tu jest właśnie punkt 1 i potwierdzenie informacji z forów internetowych o malutkich pokoikach. Oczywiście tyczy się to dwu gwiazdkowych kajut, im więcej gwiazdek tym większy metraż - proste. Nie czepiałabym się tego i nie czytała głupot że jak to tak można, tyle płacić i mieć klitkę jak klatka dla chomika. No proszę państwa to nie hotel tylko przede wszystkim prom. Pokoje, jak i cały prom to moi rówieśnicy - całe 30 lat podróży (nie ja - prom ;) Na wiele rzeczy można narzekać, że coś jest stare, że metalowe obramowania okien są zardzewiałe, ale wszystko jest czyste. Pościel, ręczniki i łazienka, która jest w każdej kajucie - mega spoko. Nie wiem dlaczego, ale często podało pytanie czy w ogóle była ciepła woda pod prysznicem - otóż nie. Była gorąca, lała się do woli, jedynie czego trzeba było pilnować, to równowagi. Jak bujnęło to na śliskiej podłodze można było wywinąć orła ;) Nie żartuję.
Ale zostańmy jeszcze przy odprawie i tak szeroko opisywanym w internecie sposobie parkowania aut na dolnych pokładach. Przy odprawie policja wyrywkowo sprawdza samochody, nie jest to tak restrykcyjna kontrola jak na lotniskach. Widzieliśmy mobilny skaner który akurat prześwietlał ciężarówkę, za to sprawdzone zostały chyba wszystkie kampery. Oczywiście kontrola paszportowa dotyczy wszystkich i to dwa razy w każdym porcie.
Gdy już jesteśmy sprawdzeni, ustawiamy się w wyznaczonych i ponumerowanych liniach, które w niezrozumiałej dla mnie kolejności są wpuszczane na prom. I od tego momentu możemy zacząć liczyć ile osób jest odpowiedzialnych za poprawny załadunek. Co kilka metrów są ludzie, którzy kierują samochód na odpowiedni pokład, odpowiednią linię i równają samochód co do centymetra. I tu jest punkt 2 i chyba najgorszy dla forowych hejterów irish ferries. Otóż przy pełnym załadunku auta parkowane są na ścisk. Linia przy lini z minimalną przestrzenią na przejścia. Serio. Oczywiście wszystko ma swoje wytłumaczenie i równomiernie rozłożony ciężar maksymalnie 580 (!!!) samochodów jest podstawowym warunkiem do spełnienia. faktycznie jest to mega irytujące gdy Twoje własne auto zostaje ustawione dokładnie przed wąskim przejściem do windy, która jako jedyna wywozi pasażerów na górne pokłady. Wtedy wszyscy przechodzą i obijają się z tobołkami o Twoje auto, opierają się o nie i napierają na nie. I wszystko to niechcący, ale niestety nie da się inaczej, bo auto stoi niemalże równo z drzwiami do klatki schodowej na którą każdy musi wejść. Nic z tym zrobić się nie da. W tym momencie miejsca nie możemy zmienić. Za nami wjeżdżają kolejne pojazdy, motory, pickupy i ciężarówki. Odwrotu już nie ma. Cały system załadunku i rozładunku jest ściśle kontrolowany i na nasze widzimisię nikt nie będzie zmieniał nam miejsca. Wjeżdżamy zawsze w jednym kierunku i tylko na wyraźny komunikat pracowników tego specjalnego pływającego parkingu. Wszystko trwa zaledwie chwilę, dostajemy wlepkę gdzie znajduje się nasze auto, żeby później się nie zgubić i zabierając wszystkie potrzebne rzeczy udajemy się do wspomnianej wcześniej windy, która wywozi nas na pokład z numerem naszej kajuty a te zapisane są na bilecie (w tym momencie możemy zmienić pokoje w recepcji na poziomie 5. Po drodze zostajemy zapytani kilkukrotnie o to czy można nam jakoś pomóc, pracownicy promu są wszędzie, mili, uśmiechnięci i uprzejmi.
Od tego momentu zaczynamy swoje wakacje w praktyce. Restauracje, bary, kawiarnie, kino, bawialnia dla dzieci. Sklepy i salon piękności ;) Plus chyba największa atrakcja podróży - górny pokład widokowy, tzw sun deck. Pokład 8 i 10 (na którym mieści się sezonowo bar letni i sprzedawane są lody) są oblegane przeważnie przy wypływaniu i wpływaniu do portu. Ja cały czas spędziłabym najchętniej właśnie tam.
Prom ma swój trzon, którym jest klatka schodowa. To właśnie mając ją za punkt orientacyjny mamy możliwość nie zgubić się ;) jeśli oczywiście ktoś tak jak ja, nie czyta informacji rozwieszonych na ścianach... #shameonme
Kilka razy zdarzyło mi się zgubić w drodze do pokoju, za to trafić na 7 pokład, na którym działa i to całkiem sprawnie darmowe wifi - nigdy :D #takiżarcik To również ten pokład na którym coś zjemy, napijemy się i posłuchamy wieczornych występów.
Zostawiliśmy bagaże w kajucie i standardowo wyszliśmy na górny pokład. Stąd, prowadziły schody na sun deck. Metalowe, przezroczyste coś jak przeciwpożarowe w tej słynnej, amerykańskiej zabudowie. Blanka z tatusiem chętnie pchała się w górę, ja również chciałam. Po trzech schodkach, przypomniał mi o sobie mój lęk wysokości. Nogi zaczęły mi się trząść i zrobiło się słabo (Całe życie mieszkać na 4 pietrze a będąc dorosłym nabawić się takiej głupiej fobii, pff... żeby wysokość tak miała sparaliżować to całkowita już beznadzieja. Że ćmy, to ja rozumiem, ale wysokości? z bezpieczną poręczą i ręką męża z boku?! pff...) Ja zalazłam na dół oni zostali na górze. Oczywiście bardzo szybko doszliśmy do tego ze schody na sun deck są również wewnątrz i ... zostałam uratowana, a nasze zdjęcia z najwyższego miejsca na statku zostały zrobione. Uff!
Prom ma swój trzon, którym jest klatka schodowa. To właśnie mając ją za punkt orientacyjny mamy możliwość nie zgubić się ;) jeśli oczywiście ktoś tak jak ja, nie czyta informacji rozwieszonych na ścianach... #shameonme
Kilka razy zdarzyło mi się zgubić w drodze do pokoju, za to trafić na 7 pokład, na którym działa i to całkiem sprawnie darmowe wifi - nigdy :D #takiżarcik To również ten pokład na którym coś zjemy, napijemy się i posłuchamy wieczornych występów.
Pokład 5 to wspomniana wcześniej recepcja, główny hol statku, sklepy i tu zaczynają się kajuty. Blanka oczywiście zakupiła "pamiątkowego" kota w torebce, którego później zostawiła we francuskiej kałuży przed domem wujka (torebka została). 6 poziom, to pokoje. Labirynty korytarzy. To tu w drodze do Francji mieliśmy swoją kajutę. Pokład 8, to również pokoje (tu jest nasz w drodze powrotnej). Dodatkowo mamy kilka par drzwi prowadzących na pokład zewnętrzny. Z których korzystamy dosyć często. Na nim znajdują się szalupy ratunkowe, kamizelki, pontony i inne niezbędne przedmioty w momencie ewakuacji ze statku. Na 9, mieszczą się kolejne pokoje, w większości czterogwiazdkowe.
Za to wychodząc po schodach na samą górę, na 10 pokład, mamy dwie możliwości - kino, w którym obejrzymy kilka filmów, które obecnie są grane w kinach na lądzie, albo jeśli nie wykupiliśmy kajuty za to rezerwowaliśmy darmowe miejsca na nocleg (w fotelach) to właśnie tu się udajemy.
I teraz tak. Mimo wielkiego strachu przed wodą (takiego wielkiego, ogromnego i przerażającego, że przy przechodzeniu przez most wyobrażam sobie jak on się łamie w pół i tylko ja się topię w rzece a reszta się ratuje) tu, na oceanie, kiedy nic dookoła poza wodą nie istnieje, w ogóle nie panikuję. Co więcej, to właśnie tu wgapiałabym się w fale cały Boży dzień i nie miała dość. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale tutaj oddycha się jakby głębiej i ma poczucie wolności bardziej niż gdziekolwiek.
W tym momencie muszę wspomnieć o naszej pierwszej nocy na promie, równie niezapomnianej co fatalnej. Ten wspaniały ocean po raz kolejny okazał się żywiołem nie do opanowania i zaczęło nami bujać. Kiedyś czytałam coś o dużych statkach i falach, że nie czuć, że dopiero sztorm robi huśtawkę. Jakże byliśmy w błędzie. Sztormu nie było, za to 3 metrowe fale wystarczyły, by nie zmrużyć oka do 4 nad ranem a później paść z wykończenia, obudzić się jak na kacu i stwierdzić że dalej buja i już wiemy co to choroba morska (nikt nie rzygał). Przy śniadaniu, kapitan przeprosił za nocne rozrywki, potwierdzając, że pogoda się pogorszyła i to ona była powodem bujania. Jednak czekała nas jeszcze 9 godzinna podróż samochodem, a także perspektywa dokładnie tej samej drogi powrotnej. No szczęśliwi za bardzo nie byliśmy. Znaczy ja i pan mąż. Bo Blanka... Blanka to przykład najlepszej partnerki do podróżowania. Bez narzekania, za to z uśmiechem. Mam wrażenie, że fale jej nie obeszły zupełnie. Nie przeszkadzały w spaniu całkowicie. Wieczorem, po prysznicu stwierdziła że kocha swoje życie, a my tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu że mamy najlepszą córkę pod słońcem. À Propos - zachód był niebiański. Woda zrobiła się pomarańczowa od słońca, Blanka zaczęła tańczyć i śpiewać, że 'ale fajnie mamo! tu to się można dobrze powietrzyć!'. Nie chciało się wracać do środka. Zdjęcia w połowie nie oddają tego co się działo na żywo.
Całe szczęście droga powrotna okazała się bułką z masłem. I chociaż wieczorny zachód słońca był prawie całkiem niewidoczny, bo mgła zalała cały horyzont, nie myśleliśmy o tym co nas czeka w nocy. Po wejściu na prom, zjedzeniu lodów Blanka zadokowała w bawialni dla dzieci, a my w fotelach kawiarni naprzeciwko. W międzyczasie, oczywiście z aparatem fotograficznym bujałam się po pokładzie. Noc zmieniła statek w tajemnicze miejsce, ale i ta pora miała swoich fanów, których nie brakowało na górnym pokładzie. Blanka szybko znalazła kompana do zabaw i szaleństw i tak po 5 godzinach, przed 23 wieczorem opuściła Jake'a i mokra jak szczur weszła pod prysznic, by następnie w dwie sekundy zasnąć. Sen dopadł też i nas. Regeneracyjny i spokojny, nie jak za pierwszym razem.
Dwa razy jedliśmy śniadanie na promie. Raz w restauracji serwującej właśnie śniadania, z pozycją obowiązkową - irish breakfast, którego bym za żadne skarby nie zjadła. Ale to moje dziwactwo, bo fasolka, bekon i jaja znikały w oka mgnieniu (Ja marzyłam o jogurcie na ochłodzenie i kawie na postawienie na nogi). A raz w kawiarni z croissantami i sandwichami. Cenowo jak to w takich miejscach - dużo drożej a czy smacznie? No to nie gwiazdkowa restauracja ;) Kolacji w innych restauracjach nie jedliśmy, sami byliśmy przygotowani ze swoim prowiantem, bo pewniej. Tak też polecam, zwłaszcza w podróży z dziećmi. Piwo za 6 euro jest takie samo jak to za 3, a panini z szynką i serem takie jak ściągnięte z półki na deli, ale stostowane i ciepłe. Jedna podstawowa rzecz o której musimy pamiętać - to jest prom. Bez wykrochmalonych obrusów. Wszystko będzie trochę inaczej, ale też nie szukałabym dziury w całym. To raptem kilkanaście godzin, w tym większość się przesypia.
Ranek w drodze powrotnej również był zgoła odmienny. Spokojny, słoneczny i bardzo ciepły. Panowie czyści rano pokład, woda spłukiwała morską sól z pokładów, a kałuże które zostały, Blanka wykorzystała jako chłodzące jeziorka na upał, który przywodził na myśl tropiki. Nie żartuję, było zaskakująco upalnie. Rano, gdy jeszcze większość nie myślała podrywać się z łóżek, spacer po pokładzie był najpiękniejszą rzeczą. Z rozlewającym się po niebie dniem i rozstępującymi się chmurami.
Sama podróż przez wielką wodę, jest ciekawym przeżyciem. Nasze wakacje zaczęły się właśnie na nim. W morzu zakochałam się bardzo dawno, ciężko mi więc będzie polubić latanie, gdy podróż statkiem okazała się taka wspaniała.
Pozazdrościć wrażeń i widoków.
OdpowiedzUsuń