od Morges do Thonon-les-Bains dzień nad Jeziorem Genewskim

01:30 ohrainyday 4 Comments


Jakby mnie ktoś zapytał czy jadę w góry czy nad morze, to zaczęłabym skakać z radości, bo czego bym nie wybrała - brzmi świetnie. A jakby tak zaproponować jezioro, to jak będzie? Brzmi średnio, przeciętnie, jakie jezioro jest każdy wie. Ale my pojechaliśmy nad Jezioro Genewskie. To największe jezioro w Alpach i Europie Zachodniej. Podzielone między dwoma państwami - Francją i Szwajcarią mieści w sobie 89 miliardów metrów sześciennych wody. Wow, nie? Dalej nie wow? Ok. Na jego północnym, szwajcarskim brzegu znajdują się dwa winiarskie regiony. Na zachód od Lozanny - La Côte i na wschód od niej - Lavaux. Lavaux który pokażę Wam zaraz, to teren obejmujący 30 km tarasowych upraw winorośli. Ponad 800 hektarów! Podążając trasą Route du Lac - nie autostradą, brzeg jeziora mamy tuż po prawej stronie a zaraz po lewej - wzgórza pełne niskich krzewów wina. Ciągle, nieprzerwanie. Wino, wino i wino. Krajobraz winnic tarasowych w roku 2007 został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Roślinność otrzymuje światło słoneczne w trójnaki sposób - bezpośrednio padające promienie słoneczne, te odbijające się od tafli jeziora genewskiego i ciepło, które oddają nagrzane mury winnic. Ten efekt 'potrójnego słońca' sprzyja uprawie winorośli. Po drodze, zatrzymujemy się na parkingu tuż przy Vinoramie Lavaux. Miejsce spotkań degustatorów win. Zaraz za budynkiem winoramy, zaczynamy się wspinać na zbocza winnicy. Mijamy wodospad i specjalną trasą wdrapujemy się na samą górę, a stąd widok jest jeszcze piękniejszy niż z dołu. Słońce nareszcie zaczyna mocniej grzać, jaszczurki przemykają pomiędzy stopami, jezioro błyszczy się w słońcu i nareszcie widać w całej okazałości Alpy z jaśnie nam panującym Mount Blanc. Ośnieżonym, na tle niebieskiego, majowego nieba. Bajka!




















Naprawdę żal schodzić w dół, ale trasa którą mamy do pokonania jest długa. Wspaniałe za to jest to, że te widoki będą nam towarzyszyć do końca dnia. To w końcu Tour de Lac Léman. Lac Léman to nazwa używana przez francuzów, po polsku mówimy czasami jezioro Lemańskie. Celtowie nazywali je 'Lem an' czyli - duża woda. Woda rzeczywiście jest duża. Gdy dojeżdżamy do jeziora, widoczne są jedynie szczyty górskie, brzeg po drugiej stronie schowany jest w niskiej chmurze i woda sprawia wrażenie, że jeszcze jej tam dużo jest. Wielka woda, pamiętajcie ;)


Po dwóch godzinach jazdy samochodem z Besançon, docieramy w pierwszej kolejności do Morges. Miasteczko położone na północnym brzegu, około 30 km na zachód od Lozanny. Tu spacerujemy piękną promenadą i miejskim deptakiem. Blanka na hulajnodze, my z aparatem. Stukające relingi żaglówek i powiewające szwajcarskie flagi przy brzegu a w mieszczącym się niedaleko parku trwający właśnie coroczny festiwal tulipanów. W Morges znajdziemy i polski akcent, mieści się tu bowiem muzeum dedykowane muzycznemu dziedzictwu Ignacego Paderewskiego.W Morges wsiadamy do auta i ruszamy dalej, omijając nudne autostrady, trzymamy się blisko lini jeziora.




























Następnym miasteczkiem jest urocze Vevey. Docieramy tu już po wspomnianej wcześniej Vinoramie Lavaux. Promenada i parki są rozciągnięte wzdłuż brzegu. Atrakcji przy spacerowaniu jest mnóstwo. Wskazówka nr 1 dotycząca parkowania. Nie ma parkomatów, parkometrów (tak było w Morges), nie wiemy czy tu się płaci czy nie. Kuba pyta przechodzącą obok dziewczynę jak to się je. Okazuje się, że żeby zostawić auto, trzeba zaopatrzyć się wcześniej w specjalny dysk, na którym wybieramy godzinę przybycia i wkładamy go za szybę. Dzięki temu, nie zastaniemy auta z wypisanym mandatem. Parking jest bezpłatny, jednak bez tego dysku się nie obejdzie. Dyski można nabyć między innymi w biurach informacji turystycznej i na policji.























Wracając do Vevey - tu widzimy po raz pierwszy słynne statki parowe. Przepiękne bocznokołowce, jakby żywcem wyjęte z XIX wieku, kursują po całym jeziorze genewskim. Niestety nie mamy tyle czasu żeby z nich skorzystać. Szkoda. Region jest nie bez powodu nazywany szwajcarską riwierą. Brzeg jeziora ozdabiają naprzemiennie kolorowe kwiaty i palmy. Po drodze mijamy pomnik komika wszech czasów Charlie Chaplina który spędził tu 30 lat życia. Zaraz za nim w okazałym budynku znajduje się Alimentarium - interaktywne muzeum prezentujące różne aspekty dotyczące odżywiania. Założone przez koncern Nestlé, który swoją siedzibę ma kilka ulic dalej. Natomiast na wprost Alimentarium, w taflę jeziora wbity jest widelec. Wielki 8 metrowy stalowy widelec, został stworzony z okazji 10 rocznicy muzeum i  jest jednym z jego eksponatów. W słoneczne dni, jego tłem są alpejskie szczyty. Nam się poszczęściło i w Vevey pogoda była wyśmienita. Niedaleko zatoczki dla parowców stoi stara, dwupoziomowa karuzela przywodząca na myśl XIX wieczną Belle Epoque. Koniki, karoce i światełka i ... polskie piosenki. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, pan obsługujący ten przybytek to polak. Śmiechu było co niemiara, nawet Blanka krzyczała z kręcącej się karuzeli mamo, mamo te piosenki są po polsku!




Tak jak w przypadku Morges i tu mamy polski ślad. po wybuchu I WŚ dotarł tu Henryk Sienkiewicz, który m. in z Ignacym Paderewskim założył w Vevey Szwajcarski Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce tzw. Komitet Veveyski. 
Vevey opuszczamy z świetnych nastrojach ale dość niechętnie. Chciałoby się dłużej, choćby na dwa dni, a rejs kusi, oj kusi...

Droga w stronę kolejnego, obowiązkowego punktu na mapie Jeziora Genewskiego, to Château de Chillon. Zamek usytuowany zaraz na obrzeżach pięknego Montreux. Przez miasto tylko przejeżdżamy, to miejsce zdecydowanie na przynajmniej cały dzień. Mijamy piękne XIX wieczne hotele z markizami i zdobionymi balkonikami. Nad chodnikami uginają się palmy, błyszcząca tafla jeziora wyłaniająca się za nimi. Jest tak pięknie! Dojeżdżamy do Zamku, jego tłem są oczywiście góry a po przeciwnej, naszej stronie, nitka autostrady, na wysokiej estakadzie, która ciągnie się na wschód kraju. Robi wrażenie.







Opuszczamy północny, winiarski brzeg jeziora, zakręcamy na południe i tu zaczyna być wysoko. Mijamy Évian-les-Bains, słynne za sprawą wody mineralnej Évian, w sąsiednim Thonon-les-Bains jemy (nareszcie!) jedną z najlepszych pizz w życiu i podziwiamy c u d o w n y zachód słońca i nad jeziorem i później już z samochodu - pomiędzy szczytami gór. Tu kolejne nareszcie - żegnając się z jeziorem dojeżdżamy do naszego hotelu. Chociaż nazwa hotel nie pasuje to całkowicie. Hotel kojarzy się z miejscem bardzo bezosobowym i nijakim, czyli dokładnym przeciwieństwem tego, co zastaliśmy na miejscu. Ale o tym napiszę osobny post. Zdecydowanie warto. 






4 komentarze:

  1. Miejsca jak z bajki, można się zakochać. :) Ładnie napisane.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki miły poranek - jestem w Szwajcarii (dzięki córeczce), kawa w filiżance a w tle smooth jazz cafe :)

    OdpowiedzUsuń