Wakacje w Hiszpanii naszym okiem

15:37 ohrainyday 1 Comments

Dzisiaj trochę inny post, historia o naszym przylocie do Malagi, samych wakacjach i po prostu Hiszpanii naszym okiem. Dlaczego warto mieć plan awaryjny i kilka stówek więcej na koncie. Bo nam przydarzyła się historia, o której kompletnie nie pomyśleliśmy, a zaplanowane cudowne wakacje posypały się jeszcze na lotnisku. Trochę info o lotnisku w Maladze i wypożyczalni samochodu, a także jego zwrocie. A jak już o autach mowa, to o tym jak sprawa się ma z  hiszpańskimi drogami. O godzinie zero czyli hiszpańskiej sjeście, świętym czasie dla Hiszpanów. Dlaczego w lipcu i sierpniu można zapomnieć o 'zrobieniu' całego przewodnika. Dlaczego Twoje słowiańskie - blond - dziecko będzie atrakcją w Hiszpanii, a na plaży pooglądasz sobie dużo gołych cycków. Czy chcesz czy nie. A ja ci już teraz mówię, że wcale nie chcesz. 
To co, gotowi?



Mamy plan

Nasze wakacje planowaliśmy z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Kupować bilety i bookować noclegi lepiej wcześniej, bo taniej i więcej do wyboru. My nie byliśmy zdecydowani na nic. Kuba chciał jechać w ciepłe miejsce, a ja chciałam jechać do Lizbony. Lizbona odpadła nam już w przedbiegach gdy okazało się, że bilety kosztują krocie. Uroki lotów wakacyjnych, wiem. Więc kolejna opcją, jest szukanie najpierw tańszych lotów, a później całej reszty. Wakacyjne loty z Dublina tanim Ryanair okazały się nie takie tanie, a nawet nie średnio tanie. Z opcją "mamy tylko 1,5h do Belfastu" zaczęliśmy sprawdzać loty z Belfastu i tu trafiliśmy w 10! Malaga kosztowała dla naszej trójki tyle, ile lot w jedna stronę dla jednej osoby z Dublina. Czyli mamy 1 punkt z listy odhaczony. Warto sprawdzić loty z innych miast, bo chociaż trzeba jechać dalej, cena może być zdecydowanie niższa. Za bilety w okresie wakacyjnym, tanimi liniami zapłaciliśmy około 300€. 

Na airbnb rezerwujemy naszą Andaluzyjską chatkę, tutaj o niej wpis KLIK. Jest oddalona od Malagi/lotniska o jakieś 40 min drogi samochodem. Krętej drogi samochodem. W planach mamy jeszcze wycieczki do Rondy, Estepony i inne pomniejsze, więc rezerwujemy auto. Dla naszej trójki, nie trzeba nam wiele. Rezerwujemy najmniejsze plus fotelik. Wypożyczalnia, chyba jedna z kilkudziesięciu na lotnisku w Maladze to Interrent. Duża, europejska firma (O wypożyczalniach samochodów, wielkie tomy jak od Tolkiena można by tworzyć, to ta część podróży która chyba zżera najwięcej nerwów, dodatkowej niepotrzebnej kasy i ogólnie mam wrażenie, że zawsze działają na nerwy). Auto rezerwowaliśmy przez stronę Ryanaira i daliśmy się nabrać na te niskie ceny. Pamiętajcie, to nie cena ostateczna, tylko naprawdę szczątkowa

Na lotnisku w Maladze wylądować mieliśmy o 20:35. W okolicach 21 odebrać wybrany samochód. Dalej, podróż do Almogi, kolejne 40 min w aucie. Na miejscu mieliśmy być w okolicach 22. Z właścicielami airbnb byliśmy w kontakcie, wiedzieli kiedy przylatujemy i o której będziemy na miejscu. Zameldować się w naszej chatce mogliśmy do godziny 23. 

Lotnisko w Belfaście

Na lotnisko w Belfaście jedziemy naszym samochodem, opłacamy wcześniej parking lotniskowy, na którym zostawiamy auto. Mały busik zawozi nas na terminal, a my już już czujemy ten wakacyjny chillout. O jak bardzo się myliliśmy. Na lotnisku w Belfaście jest jak na starym terminalu na Chopina, z tą różnicą że nie śmierdzi. Stary terminal, to jak wycieczka w czasie o 30 lat. Jak już pokonamy labirynt taśm prowadzących do odprawy celnej, samą odprawę, zostaje nam tylko czekać na gate. 

W ramach "dobrego planu" wyjechaliśmy z Dublina z dużą czasową nawiązką. Korki, bunt naszego  własnego sprawnego samochodu, czy jakikolwiek inny incydent nie mógł nam przecież pokrzyżować planów. Co nie? Na lotnisku jesteśmy w okolicach 14, lot mamy o 16:35. Ten dobry plan realizujemy co do joty. Kawusia w Starbuniu, sklepiki, oglądanie samolotów na płycie, takie tam lotniskowe zabijanie czasu. 

Numer bramki się wyświetlił, idziemy, jeszcze tylko 40 min i będziemy w samolocie. Wszystko przebiega sprawnie, wszyscy szczęśliwi, pogoda na zewnątrz super, bo nie wieje, nie leje, nie ma sztormu, huraganu - przeżyjemy ten lot ;) Wchodzimy do samolotu, Blanka przy oknie, rozradowana że to już, my z resztą też. Boarding jest ekspresowy, jakby to miało przyspieszyć start.

I nagle wszystko bierze w łeb. Pilot przeprasza, że sorry people, ale nie lecimy, bo samolot ma awarię. Awarię! W tym momencie należy zaznaczyć, że właśnie ten sam samolot, niecałe 30 minut wcześniej wylądował na lotnisku w Belfaście, pełen ludzi. My w tym czasie zdążyliśmy do niego wejść, nasze walizki zostały załadowane do luku bagażowego i pewnie połowa pasażerów myślała już o butelczynie prosecco w czasie lotu. Ale co to, to nie. Wysiadamy. Przy bramce, z której tu trafiliśmy dowiadujemy się, że musimy czekać. Czekać nie wiadomo jak długo, bo póki co, to samolot czeka na mechaników z Dublina. Że co?!

Mamy być informowani co 30 minut co i jak, co ostatecznie się nie dzieje. Na wszelki wypadek lot zostaje przesunięty na 19:35. Czyli o 3 godziny później. Czekamy. Dzieciory świrują, telefony się rozładowują, głowa zaczyna pękać, standard.

Problem zaczyna się wtedy, kiedy trzeba powiadomić wypożyczalnię samochodów i właścicieli domku, że będziemy później. Dużo później. No przynajmniej o trzy godziny. O ile nie mamy problemu z naszym airbnb, gdzie sprawa jest jasna, bo zameldowanie jest do 23, więc dupa blada, będziemy dzień później. Trudno (później okaże się, że dobrze że w nocy tu nie jechaliśmy).  To z wypożyczalnią samochodów jest zgoła inaczej. Ani jeden ani drugi nr telefonu podany na stronie nie działa. Jeden urywa się po pierwszym sygnale, drugiego nikt nie podnosi. I tak przez pierwszą, drugą i trzecią godzinę czekana. Nic. Zero. Kompletna klapa. W tym czasie przekopujemy internety w poszukiwaniu regulaminów, czy tam na lotnisku ktoś o 12 w nocy jeszcze będzie razem z naszym  zarezerwowanym autem. Ale dowiadujemy się tyle, że pocałujemy klamkę. A w ogóle, to auto trzymają do 120 min od umówionej godziny odebrania, a później radź se sam. Świetnie. W międzyczasie ciągle wydzwaniamy do tej wypożyczalni, że a nuż odbiorą. Ale dupa. Nic się tu nie zmienia. Chyba bomba spadła na interrent, bo głucho w słuchawce.

Mój blog, więc będę pisać co mi się podoba - WYPOŻYCZALNIA SAMOCHODÓW INTERRENT NIE ODBIERA TELEFONÓW I NIE SZANUJE KLIENTÓW! (Nie polecam tego allegrowicza jakby co i to nie tylko za te telefony)


Druga rzeczą, która robimy, jest dokopanie się do informacji o przysługujących nam prawom. Podstawą prawną w takich przypadkach, jest Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego nr. 261/2004 link do niego tutaj KLIK. I to wszystko jest proste jak budowa cepa. 

Raz - wszystkie sytuacje niezależne od przewoźnika, jak sztormy czyli warunki pogodowe lub np strajk na lotnisku SĄ WYJĄTKIEM I NIE SA BRANE POD UWAGĘ. Tu się nie ma o co kłócić, żadna linia lotnicza z kasy nie wyskoczy bo wieje. Nawet ta najlepsza. 

Dwa - jeśli opóźnia nam się lot dłużej niż trzy godziny z przyczyn zależnych od przewoźnika, jak np awaria maszyny jak to było w naszym przypadku, to chociaż sytuacja się komplikuje, możecie już zacierać rączki, bo czy to Ryanair czy Emiraty Arabskie hajs musi się zgadzać i ten hajs dostaniecie wprost na swoje własne konto. Tak raz dwa trzy. 

a zasady  proste:

Trzy - mamy widełki i trzy przypadki: 
• lot do 1500 kilometrów - 250
• lot od 1500 kilometrów do 3500 kilometrów - 400€
• lot od 3500 kilometrów - 600€

Przewoźnik nawet jeśli chciałby coś kombinować i uchylić się od zapłaty, jeśli nie udowodni, że opóźnienie nastąpiło nie z jego winy, musi zapłacić, koniec kropka. To proszę sobie zapamiętać raz, a dobrze. Nasz bilet lotniczy, który kupujemy na stronie przewoźnika, z podaną datą, godziną i całą masą szczegółowych informacji, co możemy a czego nie (z czego tego czego nie możemy jest oczywiście zdecydowanie więcej) jest naszą UMOWĄ. A jak wiadomo, każde zerwanie umowy, to konsekwencje. A te, są całe szczęście regulowane przez prawo. 

Ale wróćmy do naszego postoju zanim na dobre nam się zaczęły wakacje. Mija godzina, później druga i trzecia. Obsługa bramki i przewoźnika zaczyna się kręcić, wszyscy jak te surykatki wyglądające z norki czekają, że a może to już? No i okazuje się, że już. Z jedną zmianą, że przechodzimy pod inną bramkę. Niektórzy zaczynają się nawet podśmiewać, że "walić to, te trzy godziny, trzy drinki i zapomnimy o sprawie". Panie od srajanera takie uśmiechnięte, my już nawet też jakby bardziej, kolejka się tworzy pod bramką. Chichy śmichy aż tu nagle jeb. Amba. Sorry people, ni chu chu, jeszcze sobie postójcie trochę. Nosz kuźwa, serio?! Ale że serio?

Wracamy na krzesełka. Przypominam - z domu wyjechaliśmy przed godziną 12 w południe. Na lotnisku byliśmy przed 14. Teraz jest godzina prawie 20. To jak jest? Zajebiście jest. No ale do trzech razy sztuka co nie? Po niecałych 30 minutach znowu stajemy pod bramką, nikomu się już nawet nie chce śmiać. Wsiadamy do nowego samolotu, ale takiego naprawdę brand new. Małe pocieszenie.  Stary nadal stoi na płycie i coś przy nim majstrują. Żeby nie było - ja naprawdę się cieszę, że wysiedliśmy z tego starego, zepsutego. Chwała Ci Panie, że pilot nie zdecydował się lecieć. Bezpieczeństwo najważniejsze, bez dyskusji.*






Lecimy

Układamy plan, że sprawdzimy to okienko wypożyczalni na lotnisku, nie wiem, spluniemy tam albo klątwę rzucimy. A później sprawdzimy jakiś hotel niedaleko i taksówką podjedziemy, do jutra przeżyjemy. Właściwie to do dziś, bo lądujemy w Maladze po północy.

Lotnisko w Maladze

Pech chce, że pluć w oczy babie nie wypada. Okienko Interrentu jest otwarte. No i zajebiście. Kuba idzie ogarniać auto, a my z Blanką koczujemy z torbami jak jakieś cygany. Ja już upocona (chociaż nie zdaje sobie sprawy co nas czeka przez kolejny tydzień i co znaczy być spoconym tak naprawdę), z obojętnością pomieszaną z nadzieją + ogromnym zmęczeniem. Za to Blanka, jakby jej ktoś podał red bulla chwile wcześniej. Sreberka z folii aluminiowej w którą były zawinięte bułki na podróż zwinęła jeszcze w samolocie w kulki i toczyła je po tym brudnym lotnisku, a później jak długa leciała za nimi. Po posadzce. Na płasko. Całą sobą. Taka była przy tym szczęśliwa, że mnie pozostało tylko pilnować żeby nie rozwaliła sobie łba. A przy tym łzy miałam w oczach ze śmiechu. Histerycznego, bo histerycznego, ale jednak śmiechu.

Wypożyczenie samochodu

Po kilkunastu minutach (tarzania) wraca Kuba. Z fotelikiem i kluczykami do auta. I teraz tak: po pierwsze naszego auta które sobie wybraliśmy już NIE MA. Nie ma, bo ktoś je sobie wziął przed nami, my byliśmy przecież spóźnieni. I w ogóle nie szkodzi, że dzwoniliśmy bo oni i tak mieli wyrąbane na odbieranie telefonów. Trudno, auto nam trzeba i tak. Po drugie, po dłuższej rozmowie, dlaczego nie chcemy dużego auta (serio?!) tylko tanie, dostaliśmy i tak droższe od tego, które rezerwowaliśmy wstępnie. Ale tańsze niż to, które proponowała nam laska w okienku. No trudno, bierzemy zanim się rozmyśli.

I teraz tak. Dostajesz kluczyki i radź se sam. Parking jest o tam. Widzisz już? No, to ok. Właśnie tam. A lotnisko w Maladze jest ogromne, te hale, poczekalnie, taśmy ruchome, schody i przewiązki.  I jakieś milion wypożyczalni samochodów, a samych aut kolejny milion. I co z tego, że jest północ. Nadal wszystkiego jest dużo, a w ogóle to jesteśmy tu pierwszy raz. Docieramy na wskazany poziom parkingu (Pytając po drodze ochroniarza gdzie ten parking. Rozmowy z Hiszpanami wyglądają tak: ty do nich po angielsku, a oni rozradowani, machając rekami odpowiadają ci po swojemu, i za cholerę nie wiesz czy on cie w ogóle zrozumiał, tyle, że odpowiada po hiszpańsku, czy ci właśnie tłumaczy że nie zrozumiał. Tak czy inaczej nic z tego nie wychodzi. Jak we Francji. Oni tam się tez tak mocno kochają, że tylko po swojemu mówią).

Pik pik auto otwarte. Pani powiedziała że auto ma dwie ryski, pan se sprawdzi. I w tym momencie każdemu powinna zapalić się czerwona lampka. Auto przy wynajmie powinno być obejrzane w obecności przedstawiciela wypożyczalni i Ciebie. Na umowie zaznaczone wszystkie uszkodzenia, tak, żebyś nie musiał płacić za nie przy oddaniu. A konkretniej, żeby zostawiona zaliczka nie pozostała tu na zawsze. No ale jest prawie 1 w nocy, nie? Ostatecznie robimy zdjęcia, każdej rysce. Zdjęcia w telefonie mają datę i godzinę, to jest nasza karta przetargowa. Warto pamiętać. 
Znaleźliśmy hotel jakieś 10 min drogi od lotniska. Jeden z tańszych, yyy najtańszych? 150€ za noc.
Mówi się trudno.

Na następny dzień po śniadaniu, decydujemy się zostać jeszcze chwilę w Maladze i jechać przywitać się z Morzem. Blanki szczęście jest przeogromne. Później robimy zakupy w Carrefour. Ceny w zasadzie niczym się nie różnią od tych u nas. Owoce i warzywa są tańsze. To jest różnica. Wino jest jak za darmo. To też lubię.
Z włączoną nawigacją dojeżdżamy do naszego airbnb. 40 minut drogi, a my w końcu w świetle dziennym możemy podziwiać całkowicie inny krajobraz niż ten, który mamy na co dzień. Nie ma ani jednej chmury, ziemia jest czerwona, rzeki wyschły a kaktusy ledwo zipią. 



Buenos días, España!

I nagle z porządnej, dobrej drogi zjeżdżamy na tą wąziutka, tak akurat dobrą na szerokość jednego samochodu. Góra z jednej strony a z drugiej przepaść. Wszędzie drzewka oliwne, sucha ziemia, a widoki ... Jezu jak tu pięknie! Ilość zakrętów jest ogromna i z choroba lokomocyjną byłoby ciężko pokonywać ten odcinek dzień w dzień (co też robimy). Pokonujemy - nie rzygamy. Przejeżdżamy przez mostek nad rzeka której dawno nie ma i podjeżdżamy pod bramę do naszego Andaluzyjskiego królestwa na następny tydzień. Wita nas Suzie właścicielka farmy. Tutaj KLIK pisałam dokładnie jak to wyglądało + jest mnóstwo zdjęć. 

Drogi

Mam wrażenie, że jak wyjeżdżamy gdzieś z Irlandii, w której poruszamy się własnym samochodem, zawsze jesteśmy zdziwieni. Limit prędkości u nas to 120km/h na autostradach i np. obwodnicy Dublina. I nie zobaczymy tu wariatów, którym się spieszy. Że jak jedziesz sobie te swoje 120, to na pasie obok mignie ci tylko inny samochód ziuuum! bo miał pustą drogę, więc przyspieszył. Nie ma tu takich, nie widziałam. Radarów też nie ma. Za to w Hiszpanii chociaż obowiązują takie same limity jak u nas i w Polsce, tych ziuuum ziuum trochę jest. Co dziwne, bo mandaty tutaj to zawrotne kwoty. I tak np za przekroczenie limitu prędkości o ponad 50km/h możemy zapłacić od 600 - 1000€. Grubo co? Podobnie się ma sprawa z alkoholem. Ale tu  jest odjazd kompletny, bo za 1,2 promila alkoholu w wydychanym powietrzu można zbiednieć o 70 tysięcy euro. Mandaty w Hiszpanii są uzależnione od dochodów kierowcy. Autostrady są płatne, ale kwoty nie zabijają (tak jak to było we Francji). Płacimy przy zjeździe z autostrady w automatach lub do rąsi. Co ciekawe, to opłaty za przejazdy różnią się w zależności od pory roku i w sezonie wakacyjnym czerwiec - wrzesień zapłacimy czasami dwukrotnie więcej, niż poza sezonem. I tak np nasza wycieczka do Estepony tutaj KLIK to dwa płatne odcinki autostrad: z Malagi do Marbelli 7,30€ i z Marbelli do Estepony 4,95€. Poza sezonem zapłacilibyśmy za nie łącznie 7€. Na stronie www.autopistas.com znajdziemy wszystkie potrzebne nam informacje.



W ostatni dzień, wyjeżdżając z oceanarium w Benalmádena, na rondzie w centrum miasta wypipczała nas babka, wymachiwała ręką i krzyczała do nas coś po hiszpańsku, choć naszej winy w tym nie było. W samej Maladze, jeździło się mega przyjemnie. Miasto chociaż gwarne, pełne ludzi, ma trochę ukrytych parkingów. Raz zostawiliśmy auto na parkingu galerii handlowej i tez było ok. warto pojeździć bocznymi drogami i wyjechać trochę poza miasto. Widoki na góry dookoła Malagi i wepchnięte pomiędzy szczyty pueblos blanco, czyli białe miasta Andaluzji, to widok nie do podrobienia. Z autostrad widoki są niewiele gorsze, jednak wspinanie się samochodem po wąskich drogach, to jest to. A co najważniejsze, można się zatrzymać niemal w każdej chwili, np na zdjęcia. 



Sjesta 

Hiszpańska sjesta, była przeze mnie zjawiskiem nie do końca zrozumiałym. Jednak tylko do momentu naszego przyjazdu tutaj. W miesiącach letnich upał jest nie do zniesienia. Nawet dla Hiszpanów. Sjesta trwa mniej więcej trzy godziny od 14 do 17. Rolety w sklepach są spuszczane, a Hiszpanie chowają się w swoich domach, zamykają okiennice i zasuwają żaluzje. Ale to nie jest tak, że wszędzie jest pusto i głucho, bo supermarkety i galerie handlowe są otwarte. Za to małe sklepiki, urzędy, banki są zamknięte na cztery spusty. Nie wypada nawet w tym czasie dzwonić i po prostu przeszkadzać. Sjesta to czas święty i wtedy najczęściej je się lunch. A wiadomo, że Hiszpan po swoim skąpym - najczęściej słodkim śniadanku, albo może raczej śniadaneczku - jest w tym momencie na pewno głodny, to też na pewno zły. Wtedy na ulice (tak jak w Irlandii) wylewa się fala ludzi, biegnących do domów, restauracji, na odpoczynek po prostu.
Nie ma się co dziwić, że prawie każde mieszkanie ma klimatyzację, zwijaną markizę, rolety, żaluzje lub okiennice. Albo i wszystko naraz ;) Ten najgorętszy czas w ciągu dnia, na kawałku własnego, schłodzonego mieszkania jest wtedy do zniesienia. 




Dziewczyny lubią brąz

Ameryki nie odkryje jak napiszę, że Hiszpanie to bruneci. Włosy mają przepiękne, ale to co zwyczajne i popularne, szybko się nudzi. Dziewczyny farbują swoje włosy namiętnie, ale widok naturalnej blond czupryny jest atrakcją, zwłaszcza na prowincji, gdy spacerujemy wiejską dróżką, a naprzeciwko ciebie idą dwie babcie. Można spodziewać się ochów i achów, pogłaskania po policzku i innych tego typu zachwytów. Na jednej z plaż w Maladze, która była uczęszczana chyba tylko przez tubylców, Blanki jasny blond przykuwał wzrok. 





Cycki

Jeśli myślisz, że gołe cycki zobaczysz tylko na plaży nudystów, to nic bardziej mylnego. Byle jaka plaża, 5 pierwszych minut i gwarantuję, że będziecie zaskoczeni. Tak jak ja. I z każdym kolejnym dniem, zaczyna to Wam powszednieć. Rozbierają się małe dziewczynki, dorosłe dziewczyny, młode i stare kobiety. Babcie tez się rozbierają, nie wiem czy nie najchętniej. Leżą na leżakach, rzucają piłka w wodzie ze swoimi dziećmi, a babcie spacerują za rękę z panem dziadkiem brzegiem morza. Normalka. 
W ciągu dnia, leżaków i parasoli na plaży zaczyna przybywać, robi się coraz ciaśniej, a cycki są coraz bliżej ciebie. Pech chce, że trafiło na te siedemdziesięcioletnie z jednej strony i te dwudziestoletnie, właścicielki która lubi dobrze zjeść. 
Każdemu wolno, nie? 









*Po powrocie do Irlandii, na stronie internetowej przewoźnika wypełniamy formularz, z dokładnymi datami, kiedy co i jak. Dwa maile zwrotne, jeden z prośbą o nr konta i za trzy dni na koncie widzimy 1200€.









1 komentarz:

  1. Czyli nie ma tego złego aby na dobre nie wyszło, ale jeżeli chodzi o cycki to nie wierzę jak ten Tomasz.

    OdpowiedzUsuń