Chałka od Liski
W melancholijne dni, jak włączam muzykę to śpiewa mi John Mayer.
Jak gotuję curry warzywne, to od Trufli. Z kalafiorem, ciecierzycą i szpinakiem.
A jak piekę chałkę, to otwieram książkę Liski na 37 stronie.
Próbowałam piec inne, ale to nie było to.
Próbowałam piec inne, ale to nie było to.
Książka Liski, którą dostałam od siostry, to moja jedyna książka kucharska z której systematycznie korzystam. Wspomniana chałka, obłędne sernikotoffi z malinami, wspaniała Torta della Nonna, drożdżówki z malinami czy bezy cynamonowe.
Bez pudła, każdemu się uda. Na przykład z taką chałką.
I chociaż przepis zawiera najmniej kochaną przeze mnie frazę w przygotowywaniu wypieków, wszystko da się zrobić. A jest to dosypywanie mąki do klejącego się jeszcze ciasta. Tak zwane babciowe "ile zabierze'. Bo nie ma się kleić, ale jednak trochę jeszcze ma. Tak...nie za bardzo. W tym przypadku łatwo zrobić nie klejące się ciasto i sypnąć ciut za wiele. Za to później chałka będzie sucha i szybko stanie się twarda jak kamień. Wiem, bo i takie wychodziły z mojego piekarnika. W przypadku klejącego się ciasta, przychodzi robot kuchenny, który brudną robotę wykona za nas. I mniej chce nam się sypać mąki, bo to nie nasze ręce się kleją.
Później, ciasto przełożone do natłuszczonej miski przyjemnie rośnie i bąbluje. Chyba nie ma takiego słowa... no ale własnie tak bąbluje. To dzięki temu, że tej mąki tam jest tyle ile trzeba, nie jest zwarte i zbite. A pachnie tak przepięknie, jak tylko drożdżowe wypieki potrafią. Później trzeba już tylko pilnować, żeby nie zagapić się i wyciągnąć w porę z piekarnika.
Bez pudła, każdemu się uda. Na przykład z taką chałką.
I chociaż przepis zawiera najmniej kochaną przeze mnie frazę w przygotowywaniu wypieków, wszystko da się zrobić. A jest to dosypywanie mąki do klejącego się jeszcze ciasta. Tak zwane babciowe "ile zabierze'. Bo nie ma się kleić, ale jednak trochę jeszcze ma. Tak...nie za bardzo. W tym przypadku łatwo zrobić nie klejące się ciasto i sypnąć ciut za wiele. Za to później chałka będzie sucha i szybko stanie się twarda jak kamień. Wiem, bo i takie wychodziły z mojego piekarnika. W przypadku klejącego się ciasta, przychodzi robot kuchenny, który brudną robotę wykona za nas. I mniej chce nam się sypać mąki, bo to nie nasze ręce się kleją.
Później, ciasto przełożone do natłuszczonej miski przyjemnie rośnie i bąbluje. Chyba nie ma takiego słowa... no ale własnie tak bąbluje. To dzięki temu, że tej mąki tam jest tyle ile trzeba, nie jest zwarte i zbite. A pachnie tak przepięknie, jak tylko drożdżowe wypieki potrafią. Później trzeba już tylko pilnować, żeby nie zagapić się i wyciągnąć w porę z piekarnika.
Zagraniczne strony podają przepisy z suszonymi drożdżami z którymi moja przyjaźń jest trudna i bez wzajemności. Drożdże suszone na wyspach są podstawą. W supermarketach to jedyna opcja. Z polskich sklepów, świeże znikają jak ciepłe bułeczki. Chociaż nie wiem czy akurat na bułeczki.
Dzisiaj się trochę pobawiłam to Wam pokażę, jak drożdże pięknie bąblują, ciasto w ciepełku wyrasta i że zaplatanie pięcioczęściowej (palczastej?) chałki to bułka (znowu!) z masłem.
Przepis jest tez dostępny na blogu Liski, tu KLIK.
Dzisiaj się trochę pobawiłam to Wam pokażę, jak drożdże pięknie bąblują, ciasto w ciepełku wyrasta i że zaplatanie pięcioczęściowej (palczastej?) chałki to bułka (znowu!) z masłem.
Przepis jest tez dostępny na blogu Liski, tu KLIK.
Smakowicie i perfekcyjnie łącznie z filmikiem. Przy tłustym czwartku jeszcze lepiej się ogląda.
OdpowiedzUsuń