Wyprawa na lodowiec, uwaga - dla każdego! Glacier du Rhône w Alpach Berneńskich #Szwajcaria2019

23:33 ohrainyday 2 Comments

Nie ten post i nie te zdjęcia miały się pojawić na blogu, ale jeśli do Irlandii zawitała zima z mroźnymi powiewami aż łeb urywa i ręce zamarzają na kość, to trzeba się wbić w ten klimat. Odpowiednio i z przytupem. I chociaż nadal (tak jak i u nas) śniegu nie będzie, to będzie lód i klimat jak powiedzmy z Frozen.


Tę wycieczkę planowaliśmy wieczorem dnia poprzedniego. Czyli po prostu nie było jej w planach. Ale wszyscy wiemy jak to z nimi bywa... Opuszczamy na moment kanton Berno i udajemy się na południe do Valais, a dokładnie na Lodowiec Rodanu. Brzmi jak wielka wyprawa, ale tak nie jest. To jedyny lodowiec w Europie, do którego można dojechać samochodem (więc śmiało z dziećmi), później krótki spacerek i schowany od strony drogi lodowy jęzor wyłania nam się w całej okazałości. 


Taka mała dygresja. Nie lubię jeździć w miejsca, których wcześniej nie sprawdzę, tak chociaż pobieżnie, żeby wiedzieć czy warto czy nie, bo jak warto, to mimo wstępnego rozeznania w temacie, będę się zachwycać na miejscu równie mocno.  A jeśli nie, to nie marnuję naszego czasu na buble, przereklamowane miejsca. Ale skupmy się na tych trafionych. Przychodzi ten moment, kiedy docieramy na miejsce, a ja się jaram jakbym nigdy w życiu nic nie widziała. Po prostu zachwycam się. Tak zwyczajnie. Jestem wdzięczna, że dane nam było dotrzeć w takie miejsca, że w ogóle one istnieją, albo że wkurza mnie, jak bezmyślnie ktoś coś niszczy. Potrafię mieć łzy w oczach jak coś mnie tak bardzo pochłonie i sobie w końcu uświadomię, że ja to widzę na własne oczy. Z boku, wyglądam pewnie jak kompletny czubek, ale traktuję to jako zdrowy objaw :) tym razem nie było inaczej.

Glacier du Rhône położony jest w Alpach szwajcarskich w kantonie Valais. Tu właśnie bierze źródło rzeka Rodan, która przepływając przez Szwajcarię wpływa do Jeziora Genewskiego, dalej płynie w kierunku południowym przez Francję i ostatecznie wpada do Morza Śródziemnego w Zatoce Lwiej.

Droga z Meiringen do lodowca, to jakieś 50 km - tak pokazuje mapa. Damy radę dojechać tam w 50 minut, ale chyba nikomu się jeszcze to nie udało. Tyle razy wysiadaliśmy z samochodu na zdjęcia, że ciężko zliczyć. To serpentynowa droga, wspinająca się wysoko, na ponad 2000 metrów. Zatoczki na postój, co chwilę, obowiązkowo. Do lodowca docieramy po południu.
Ku naszej wielkiej radości z parkingu wyjeżdżają właśnie dwa autokary pełne azjatyckich turystów. Później się przekonamy, że trafiliśmy idealnie, bo tłum w grocie lodowej zniszczyłby tą magiczną atmosferę. Przed wyjściem na lodowiec, serio radzę się ubrać. My mieliśmy na sobie bluzy i kurtki, ale i tak ostatecznie czułam że zamarzam na kość. Chociaż nie wiem do końca czy trzęsłam się z wrażenia czy z zimna.



U podnóża lodowca, na skrzyżowaniu przełęczy Grimsel, która prowadzi w stronę Oberwaldu Berneńskiego i przełęczy Furka, która prowadzi w stronę środkowej Szwajcarii, leży malutkie miasteczko, a może bardziej osada - Gletsch. Czasy swojej świetności ma już dawno za sobą. Oprócz hotelu Glacier du Rhône i przyległych do niego budynków gospodarczych, stacji kolejowej i stacji benzynowej, jest nic. To takie miasteczko widmo. Obydwoje stwierdzamy, że jest mega creepy. Nikogo tu nie ma, jest pusto i przerażająco trochę. Gdzieś znajduję info, że w letnich miesiącach hotel jako tako funkcjonuje, ale pewna bym tego nie była.



To właśnie tu, w nieistniejącym jeszcze w XVII wieku Gletsch, zaczynał się szeroki jęzor Lodowca Rodanu. Oglądając dawne zdjęcia i ryciny, aż się wierzyć nie chce jak szybko ten proces postępuje. W ostatnich 120 latach, lodowiec skurczył się o kolejne 1300 metrów, pozostawiając po sobie nagie kamienie. Szacuje się, że obecnie przesuwa się nawet o 30 - 40 metrów rocznie, w ciągu dnia topiąc nawet 10 cm lodu.




Zapobiegając temu, Szwajcarzy przykrywają dolną część lodowca specjalnymi wełnianymi kocami odpornymi na promieniowanie UV.  Ponoć zmniejsza to jego topienie nawet o 70%. To właśnie ta przykryta część lodowca, jest tym słynnym lodowym tunelem. Tunel ten jest wydrążany od ponad 170 lat. Na początku lata długi na 100 metrów a pod jego koniec krótszy o 30. Lodowiec po prostu znika. 






Wchodzimy do środka. Widok wewnątrz jest spektakularny. Lód dosłownie hipnotyzuje, a krople wody spadające dookoła po prostu wygrywają swoją melodię w tym lodowym zamku. Tunel i lodowa grota świeca magicznym, niebieskim blaskiem. I im głębiej wchodzimy, robi się coraz bardziej niebiesko. Lodowe ściany, wyglądają jak morskie fale, które za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ot tak, po prostu zastygły w bezruchu. Magia. W środku można robić zdjęcia i wbrew pozorom nie jest tak ciemno jakby się mogło wydawać. Przy odpowiednich ustawieniach aparat sobie świetnie radzi. Myślę, że nawet trzeba je robić, bo miejsce jest wyjątkowo wyjątkowe



















Na zewnątrz, lodowiec ma barwę szaro białą.* I gdy patrzymy ponad tunel, na ten już całkiem krótki jęzor, który zostawił po sobie małe jeziorko polodowcowe a później odwracamy głowę w lewo i nasz wzrok sięga właśnie na leżące w dolince Gletsch, aż nie chce się wierzyć, że to wszystko było pokryte lodem. Grubą, kilkukilometrową warstwą lodu. Przewiduje się, że do końca 2100 roku lodowiec całkiem zniknie. 










Cały region jest tak nieziemsko piękny, że sama droga na i z lodowca zasługuje (i tak też będzie) na osobny post. Miała też swoje 5 minut na dużym ekranie.

* To był właśnie taki widok, jaki kojarzy mi się (tylko szczyty dookoła jakieś takie o 5000 metrów za niskie) ze zdjęciami z wypraw wysokogórskich w Himalaje lub Karakorum. Szkoda, że zdjęcia wszystko spłaszczają i nie oddają rzeczywistych odczuć.

2 komentarze:

  1. No, nie dziwie się zachwytom, skoro "płaskie" zdjęcia pozwalają poczuć majestat gór i przyrody.

    OdpowiedzUsuń