Turkusowe wody jeziora Brienz i urokliwy Iseltwald #Szwajcaria2019
Intensywny turkusowy kolor wody w jeziorze Brienz zahipnotyzuje każdego. W słoneczne dni, tafla jeziora wydaje się mieć jeszcze bardziej intensywny kolor. A ten właśnie odcień zawdzięcza osadom lodowcowym, które niesione są przez lodowate wody rzek Aare - od północy i Lütschine - od południa. Krystalicznie czysta woda dodatkowo potęguje intensywność koloru i stojąc przy brzegu jeziora, ma się wrażenie, że wzrokiem sięgamy daleko, a do tego - samego dna. Brienz takie płytkie znowu nie jest, bo w najgłębszym miejscu ma aż 260 metrów głębokości, a swoją powierzchnią zajmuje 30 km².
Otoczone górami od północy i południa, a wzdłuż całej lini brzegowej, ozdobione małymi, urokliwymi miasteczkami.
Jeśli chcemy zobaczyć Brienzersee w całej okazałości, możemy wybrać dwie drogi i każda będzie oferować co innego.
Północna strona (dwa zdjęcia powyżej) jest tą bardziej widokową. W kilku miejscach są ławeczki i zajazdy, przejeżdżamy przez "główne" ulice miasteczek, zaczynając od urokliwego Brienz (zdjęcia na górze), Oberried, Ringgenberg aż do największego i najbardziej obleganego Interlaken. Miasteczka, z charakterystyczną alpejską zabudową. Murowano drewniane domy, z szerokimi, zdobionymi dachami, kolorowymi okiennicami i nie inaczej jak rzędami gęsto zasadzonej kolorowej pelargonii. Zdobiące podwórka ławeczki, rabaty różnistych kwiatów, krasnale, zające i powiewająca szwajcarska flaga (jedna z dwóch - obok watykańskiej - kwadratowych flag na świecie). Idealnie jak z puzzli na 1500 elementów. Nie zatrzymujemy wzroku tylko na domach, które kaskadowo wzbijają się coraz wyżej, jest ich już tam coraz mniej, wypatrzymy za to wstążki malutkich, małych, lub całkiem pokaźnych wodospadów. W tym jesiennym świetle, to miodzio proszę państwa. Widok miodzio. Trasa jest mega przyjemna, tą strona jedzie też pociąg, który zawiezie nas z Brienz do Interlaken.
Natomiast druga strona, jest tą szybką. Nie nacieszymy się w trasie za bardzo jeziorem, za to przejedziemy przez trzy tunele (jeden na tyle długi, że będzie szybszy oddech dla tych którzy nie przepadają za takimi atrakcjami). Jednak w połowie tej trasy, jest jedna perełka, którą trzeba zobaczyć. Tu kierujemy się na zjazd do Iseltwaldu i już w aucie szykujemy aparaty, smartfony, drony czy co tam mamy na podorędziu, bo widok moi państwo, to będzie mega sztos. Ja wiem, że jak Iseltwald to obowiązkowo pałacyk na półwyspie, który wbija się w taflę turkusowej wody i na tle północnego brzegu jeziora wygląda obłędnie. Po prostu zdjęcia robią się same, jest tak pięknie. Ale spacer przez samo miasteczko, to konieczność. Jest po prostu ślicznie. Miałam wrażenie, że mieszkańcy prześcigają się w ilości zasadzonej pelargonii i tego, co zdobi ich domy, ogrody a także - a może przede wszystkim - podjazdy. Stąd, możemy wsiąść w jeden z zabytkowych statków parowych, które pływają po całym jeziorze Brienz i tym sposobem, podziwiając turkusowe wody jeziora dotrzeć na oba jego krańce - do Interlaken i Brienz (obydwa miasteczka zasługują na osobne relacje z masą zdjęć).
W związku z tym, że w Szwajcarii jest zatrzęsienie lotnisk, od tych malutkich jak lądowiska dla helikopterów służb ratunkowych, po wojskowe i cywilne, mamy całkiem serio ograniczone pole do latania dronem. Online dostępna jest mega przydatna mapa, i z niej korzystaliśmy, a tam zaznaczone obszary w których loty są zabronione. Ale tu tip - w Iseltwaldzie, mając dokładnie przed sobą pałacyk, możemy odpalić drona i zobaczyć go nieco bliżej, z innej perspektywy. Tak jak na zdjęciach poniżej.
Myślę, że to właśnie Iseltwald i zdjęcia stąd, najpiękniej pokazują urok jeziora Brienz. Nieźle nam tam wtedy zaświeciło, ale też mocniej zabiło serduszko, bo był to pierwszy, taki na serio lot dronem.
How cool is that?
How cool is that?
No cóż, można się zakochać w tych klimatach i widokach.
OdpowiedzUsuń