Zamaskowane lato 2020

22:42 ohrainyday 0 Comments

W całej naszej pandemicznej rzeczywistości, mam ten przywilej, że nie muszę korzystać z transportu publicznego. Na samym początku nie mieliśmy za bardzo konkretnych decyzji odnośnie "wirusa w autobusie", ale później, później było już jak na zjeżdżalni.

Oklejone miejsca, na których nie można siedzieć, okazanie kierowcy autobusu listu od pracodawcy, na podstawie którego w ogóle możemy odbyć podróż. Skancelowane połączenia, w ogóle nie pojawiające się pociągi. W międzyczasie lockdown i zakaz poruszania się powyżej 2 i kolejno 5 i 20 kilometrów. Wskazanie do zakrywania twarzy w czasie podróży, niekoniecznie maseczką, ale żeby w ogóle. Następnie poluzowanie restrykcji i możliwość podróżowania po całej Irlandii.

I bum! mamy lipiec, czwarty już miesiąc tej posranej rzeczywistości a rząd decyduje, że to właśnie teraz jest najlepszy moment na wprowadzenie obowiązkowego noszenia maseczek z prawdziwego zdarzenia. W komunikacji miejskiej (pod karą grzywny, 2500 euro), w centrach handlowych i supermarketach, restauracjach i kawiarniach, miejscach gdzie przebywa dużo ludzi i przestrzeganie dystansu społecznego jest trudne. To tyczy się wszystkich - i pracowników i klientów.

Już nie wspomnę o tych wszystkich stanowiskach z płynami dezynfekującymi. Specjalnej osobie, oddelegowanej do pilnowania, by każdy klient zaraz na wejściu ciapnął sobie porządny chlust sanitizera, który częściej niż rzadziej pachnie jak Gin. Jedni się mogą rozochocić, inni mają już serdecznie dość. Duża część płynów do dezynfekcji w Irlandii została wyprodukowana - bo taki mamy klimat - w destylarniach. I tym sposobem sanitizer wali jak Gin z Dingle. Swego czasu, taki mieliśmy w pracy w użyciu. Konsystencja była - jak można się domyślać - bardzo płynna, że serio gdyby tak zrobić blind box jak w Master Chefie, to kto wie, pewnie i Madzia strzelałaby, że to gin. 

Ale do brzegu. Powtarzające się memy, że wprowadzenie obowiązkowego noszenia maseczek TERAZ, to jak zakładanie prezerwatywy na baby shower są serio, dość zabawne. I ciężko się z tym kłócić, bo wy nosiliście maseczki już wcześniej, to samo w Niemczech i innych krajach. My, takiego obowiązku w czasie największego wzrostu zachorowań nie mieliśmy. Jednakowoż, ilość nowych przypadków tu, na wyspie była i jest naprawdę mała. Kompletny lockdown, kwarantanna dla wracających do kraju obowiązująca wszystkich, bardzo późne otwarcie restauracji, pubów, fryzjerów i innych miejsc gdzie gromadzą się ludzie, dały efekty. Mimo, iż decyzje wprowadzane przez rząd jednych śmieszą a drugich wkurzają, to jednak ogromna część społeczeństwa stosuje się do nowych przepisów. Dlatego mimo wszystko, zakładamy teraz maseczki (nawet całkiem małe dzieci) i nadal trzymamy dystans w kolejkach (w zasadzie wszędzie). Oczywiście zdarzają się idioci - jak zawsze, ale osobiście uważam, że jako kraj świetnie radzimy sobie z tym wirusem. 

Tydzień temu (nareszcie!) 100 lat za wszystkimi chyba krajami europejskimi, Irlandia opublikowała w końcu zieloną listę państw, do których będzie można swobodnie* podróżować, a po powrocie z nich nie będzie obowiązkowa kwarantanna. I tak jak na samym początku obiecywano 20 państw na liście i konkretny termin jej podania, tak wszystko zaczęło się rozjeżdżać - i termin i lista i słowa byłego i obecnego premiera. Ostatecznie zielona lista została opublikowana 21 lipca późnym wieczorem. Na liście znajduje się jedynie 15 państw i chociaż nie dziwi mnie fakt że Wielka Brytania i Polska się na niej nie znalazły, to na widok Włoch chciałoby się krzyknąć "o kurwa a to co". Albo Gibraltar należący do Wlk Brytanii, do którego polecimy właśnie z międzylądowaniem albo w UK albo Hiszpanii, które na liście nie są. Ale ok, jest ok. Mamy za to cudownie egzotyczne i iście letnie destynacje, jak  Finlandia, Norwegia, Estonia, Łotwa, Litwa, Słowacja i Grenlandia.

Można się już śmiać.

Na pocieszenie dołożono np Cypr, Maltę i Grecję i jak się można było spodziewać, bilety w te miejsca wyprzedały się na pniu.

Nasze wakacje na Maderze zostały odwołane już nie tylko z braku Portugalii na zielonej liście (tego byliśmy pewni już dużo wcześniej), ale z powodu anulowanego lotu. Ucieszyła nas decyzja lini lotniczych o voucherze który mamy do wykorzystania przez następny rok. Nie musieliśmy się szarpać i wybierać na siłę nowego terminu na przebukowanie lotów. Tym sposobem wakacje na następny rok mamy w połowie opłacone.

I oczywiście wiemy, że życie pisze różne scenariusze, no może nie życie, ale obecna rzeczywistość, to trzymamy kciuki i modlimy się, żeby nowe plany, które zrobiliśmy w ciągu kilku godzin wypaliły. A plany są takie, jakich nikt nie miał w ogóle. A już na pewno nie na ten rok i nie na typowe, słoneczne wakacje. Ale csiii, nic więcej nie powiem. Jak już tam będziemy, to się przywitam z ogromna radością.

Tymczasem, nasze wyspiarskie latko. Na pocieszenie i ku pamięci, że w koronatajm też może być pięknie. 

























* Okazało się, że zielona lista to wcale nie zaproszenie na zagraniczne wakacje. Tak zwane essential journey tylko. Czyli na Grenlandię mogą tylko ci, co naprawdę muszą. Na przykład, jak mają wizytę u lekarza. Albo na Malcie, to też tylko po to, że mus, no co zrobisz jak mus to mus, trza lecieć. Babka cioteczna od strony matki zmarła właśnie na Malcie. Lecimy.
Ja się naprawdę zastanawiam, po kiego czorta było publikować taką listę, jeśli równocześnie z nią jest wskazanie do nie odbywania podróży w ogóle. Że to tylko jak mamy ważny powód. Ale, że serio?



0 komentarze: