Lista osobista na babie lato 2020
Ten 2020 rok jest jak filmik z dwoma chomikami, które znajdują się na takiej jakby karuzeli. Jeden zapiernicza tymi swoimi małymi łapeczkami po zewnętrznej a drugi zdezorientowany, a może bardziej zrezygnowany, siedzi po środku nieruchomo ale przez tego pierwszego i tak się kręci. I to jest idealne porównanie człowieka i tego popieprzonego roku w którym żyjemy.
Choćbyśmy nic nie robili, to on zapieprza, mam wrażenie, że coraz bardziej. Przecież chwilę temu była Wielkanoc. Wyczekiwana wiosna, koniec lockdownu, powrót do pracy, odwołane loty, aż w końcu nowe, organizowane na ostatnią chwilę wakacje, w miejscu, w którym nikt by się nie spodziewał, że będziemy.
Tych niespodzianek było tyle, że zdarłabym sobie opuszki palców, od stukania w klawiaturę by to wszystko opisać. Mimo to, udało się przez ten czas odkryć, spróbować, posłuchać lub pooglądać rzeczy, które zostaną z nami na dłużej. Ta lista miała się pojawić na półmetku lata. Ale to lato jak ten chomik co po zewnętrznej. Więc nazwijmy ją babie lato, albo może przywitanie jesieni. Mimo wszystko trzymałabym się jeszcze babiego lata. Zostawmy sobie trochę ciepła chociażby w nazwie, ok?
1. Zanim zaczniecie czytać, można włączyć sobie pierwszą polecajkę. Folklore Taylor Swift. Ostatnia płyta, tak cudownie piękna. I muzycznie i tekstowo. Przyznaję, że to miłość od drugiego przesłuchania. I nie tak "przy okazji" tylko słuchana. A później już się śpiewa z Taylor.
Ja nie byłam jej fanką, ale już jestem. Btw polecam dokument na Netflix Miss Americana, o karierze muzycznej Taylor. Warto zobaczyć.
Ja nie byłam jej fanką, ale już jestem. Btw polecam dokument na Netflix Miss Americana, o karierze muzycznej Taylor. Warto zobaczyć.
2. Za Miss Swift wrzucę tu zapach. Bo tak mi idealnie pasuje w tej kolejności. Od trzech lat go kupowałam, ale musiał przyjść rok 2020 i lotnisko w Amsterdamie i obniżona cena. Mało romantycznie, ale prawdziwie. Narciso Rodriguez For Her. Piżmo, bursztyn, bergamotka, wanilia. No to jest obłęd. Bardzo mocne. Idealne.
3. Teraz rzecz którą mam, a chcę jeszcze jedną, bo print, który wyrysowała Agata, to jest coś pięknego. A nosi się je jak najwygodniejsze gacie świata. To oczywiście spodnie Ronja od Miszkomaszko. Nie ukrywam, że coś mi blisko ostatnio do czarnego. Czemu? Nie wiem. Ten kolaż powyżej również o tym świadczy, a jest kompletnym przypadkiem.
4. No to do kompletu będzie bluza i najwygodniejsze biustonosze, jakie KIEDYKOLWIEK nosiłam. Serio, po 10 godzinach na sobie nie ma tego uczucia "kiedy ja to dziadostwo w końcu z siebie ściągnę" . A to znaczy dużo. Bardzo dużo. Ta sama firma, od jakiegoś czasu jedna z ulubieńszych, aczkolwiek trochę $$$ trzeba na to dać. Ale wyznając zasadę, lepiej mieć mniej ale lepszej jakości robię sobie raz na jakiś czas taki pjezient. Od czasu do czasu robią super promki, wtedy można dorwać coś w przystępniejszej cenie. Les Girls Les Boys. Polecam bardzo.
5. Jak nakarmić dyktatora. Znaczy się ja Was nie pytam, ale polecam. To kilka niesamowitych historii zza kulis. O ludziach, którzy niechlubnie zapisali się na kartach historii. Niby coś tam wiemy, ale autor podaje nam tutaj takie smaczki, że wow i książkę połyka się na raz. Dostajemy trochę więcej, niż tylko listę ulubionych dań. Bardzo dobra. Bardzo!
6. Teraz buteleczka. Złuszczający Tonik z kwasem glikolowym z The Ordinary. Cóż to jest za rzecz! Tak jak w opisie, tak w rzeczywistości. Pięknie złuszcza, wygładza i robi dobrą robotę w strefie T. Mega wydajny, na pewno zamówię kolejną buteleczkę.
1. Ja non stop robię zdjęcia. Ich jest całe mnóstwo. Kiedyś, sto lat temu do ich obrabiania używałam filtrów w Instagramie (sic!) później odkryłam apke Vsco, Snapseed, aż dotarłam do moim zdaniem jedynej słusznej, jaką jest wersja mobilna programu Lightroom. Podstawowa wersja (ale tu naprawdę jest całe mnóstwo suwaczków!) jest darmowa, w zupełności wystarczy do obrabiania zdjęć robionych smartfonem. Żeby ułatwić sobie zadanie, a zyskać coś ekstra, możemy korzystać z gotowych presetów, czyli wcześniej zapisanych ustawień, powiedzmy, że 'filtrów'. Te wgrywamy w aplikację i jednym kliknięciem zmieniamy swoje surowe zdjęcie. Oczywiście możemy je jeszcze korygować, dopasowywać do swoich potrzeb. Online znajdziemy i darmowe i płatne presety. Ja mam i swoje własne i te kupione. A jak kupować, to tylko u Kasi z Travelicious Studio. Do presetów dołączony jest poradnik jak je zainstalować, więc dosłownie nic nam więcej nie potrzeba, tylko robić zdjęcia!
Ubiegłoroczny wyjazd do Kopenhagi, to zdjęcia obrabiane limitowanym presetem Gold Gold Baby. Wiosenne zachody słońca, to głównie Oh Honey. Część zdjęć z Norwegii, które pojawią się niedługo tu na blogu, to Let it Glow i wspominany wcześniej Oh Honey. Fajna sprawa, te presety.
2. Torebka. No ja nigdy nie byłąm jakąś wielką fanką torebek, a żeby wywalać na nie kupę kasy, to tym bardziej nie. Ale jak już wspominałam, od jakiegoś czasu kupuje mało, ale lepszej jakości, to mam plan na tą oto tu skórzaną torebusię. W planach było odkładanie na Chylak ($$$ !!!), ale w porę przyszły wieści od dziewczyn z LGS. Pierwszy drop wyprzedał się chyba w 5 minut. Liczę, że na jutrzejszy, drugi drop uda mi się już załapać. Pojemna, zamykana, piękna faktura skóry, na ramię i na skos, bądźmojąplis.
3. Ta rączka z doniczką, to nie moja. Ale mówiąc nieskromnie, chyba mamy tą przysłowiową rękę do roślin. Jak to się mówi po angielsku - green fingers. A jeśli to nie to, to chociaż im tu u nas dobrze. Begonia Maculata, to ten okaz, który dostaliśmy z wymiany za baby pileę. Ona mi się marzyła od dawna. Dostaliśmy sadzonkę (2 listki + pączek). Pączek właśnie się rozwinął i na naszych oczach rozwijają się dwa nowe liście. Albo to starość, albo odwaliło nam kompletnie, bo w tym zielonym szaleństwie siedzimy razem. Ja i Kuba. Mam jeszcze kilka okazów, które widziałabym u siebie na półeczce. I myślę, że prędzej czy później to nastąpi.
4. Tonizująca i odświeżająca mgiełka do twarzy Mario Badescu, która tak pięknie pachnie, że jak się psika na twarz to na wdechu. Z szałwią i kwiatem pomarańczy. Przy noszeniu maseczki prze kilka godzin dziennie, robi super dobrze i odświeża. Kusi jeszcze ta z ogórkiem i aloesem. Następna w kolejce.
5. To po mgiełce wchodzi rozświetlające serum Hylamide. To obok The Ordinary, jedna z marek firmy Deciem. Serum nawilża, ale przede wszystkim daje efekt lekkiej opalenizny i rozświetla. W życiu bym się nie spodziewała, że przestanę się malować. Przestałam. Od końca marca, do teraz. Więc porządna pielęgnacja + lekki glow, to super sprawa. Dodatkowo, nie pachnie jak wszystkie samoopalacze masłem kakaowym. Jest przyjemnie słodko ale nie dusi. Buteleczka z pipetką, więc wygodnie i oszczędnie się nakłada.
6. Teraz nie buteleczka, a karton. Mleko owsiane. Mleka nie znosiłam nigdy, ewentualnie do kawy, kiedyś do płatków. Sam zapach spalonego mleka - ugh. Za to owsiane, jest tak cudownie kremowe, pachnące, idealne z kawą, bo nie zmienia jej smaku. Oatly, szary karton, Barista edition. Polecam.
7. Teraz serial. Moim zdaniem niedoceniony, mało popularny w Polsce, prawdopodobnie popularny tylko w UK. A to jest złoto. The Durrels. Zdjęcia, klimat, humor, aktorzy (Spiro, aww), fabuła. Ja po pierwszym odcinku zaczęłam googlować chałupy na Korfu i wyobrażać sobie jak tam siedzimy i czilujemy. Matko, jakie to jest cudowne! U nas na Netflix, u Was chyba na HBO Go, albo gdzieś. Ale warto poszukać i mieć tą przyjemność.
8. Na sam koniec (jesteśmy ciągle w UK) nowy album Jessie Ware. Genialny. Każdy jeden kawałek. Był czas, kiedy na Spotify leciał zapętlony non stop. Bardzo chętnie wybrałabym się na koncert.
No i tu jeszcze mógłby się pojawić kolejny kolaż i kolejne polecajki, ale zostawmy to sobie może na kiedy indziej.
0 komentarze: