Hey Penny!
27 stycznia, dołączyła do nas mała, puchata kulka szczęścia. Penny.
Jest najsłodszym piesiem pod słońcem. Mega przytulaśnym, radosnym i coraz bardziej szalonym. Dla równowagi, sika po kątach i zostawia śmierdzące niespodzianki. Gryzie wszystko co jej stanie na drodze. I chociaż ma tylko 3 miesiące, jak się ją ładnie poprosi, to i usiądzie i poda łapkę. Czasami nawet dwie. Na raz. Spacery na siku, są spacerami tylko i wyłącznie na siku. Każdy krok dalej od domu i zaczynają się dramaty. Piszczy jak opętana, a nauczona które drzwi, to nasze drzwi, zasuwa do domu jakby goniło ją stado wilków.
Uwielbia inne pieski, nawet te olbrzymie. Wtedy zastyga w bezruchu, kładzie się i czeka żeby ją obwąchały a może nawet i polizały. Ale nie daj Bóg, żeby zaszczekały, wtedy robi w tył zwrot i jest panika. Jestem niemalże pewna, że psu się wydaje, że wszyscy obcy ludzie są i czekają właśnie na nią. Żeby ją głaskać, adorować, robić przeciągłe awww albo look at you.
I w tym momencie spacery są dłuższe niż byśmy chcieli. Wszyscy pytają o wiek, imię i czy będzie większa, niż jest teraz. Pisząc wszyscy, mam na myśli wszystkich. Oni się zatrzymują, a Penny leci jak zaczarowana, po kolejne przytulasy i głaski. Trzeba było kupić bulteriera, nikt by się nie ośmielił podejść. Tymczasem zastanawiam się nad tabliczką, którą umocujemy na grzbiecie tego sprzedajnego psa: My name is Penny, I am 3 months old. I won't be much bigger than I am now. Może to by wystarczyło, a my wrócilibyśmy do rozmów na spacerach.
Ta puchata kulka, to najlepsze, co mogło nam się przytrafić w tych mało radosnych, pandemicznych czasach.
0 komentarze: