Betten - Bettmeralp - Bettmerhorn

23:35 ohrainyday 0 Comments

Szalejące u nas ostatnio huragany i deszcze które się nie kończą przypomniały mi o naszym wyczekanym wypadzie do szwajcarskiego Bettmeralp.

 

Bo miało być pięknie. I było ale pięknie inaczej. Ponoć z racji swego położenia słońce świeci tu przez 360 dni w roku. Stoki są pięknie naświetlone, a Matterhorn na horyzoncie strzeże tego krajobrazu dzień i noc.

To był nasz drugi raz w tym miejscu, za pierwszym razem wycieczka na kilka godzin, jedna kolejka, szybko przez miasteczko, druga kolejka, lodowiec. I z powrotem do domu. Obiecaliśmy sobie wrócić i zostać na górze chociaż na jedną noc.


Bettmeralp jest jedną z kilkunastu miejscowości z zakazem ruchu samochodowego. Dojechać do niej można bez przesiadkowo przestronnym wagonikiem kolejki linowej z dolnej stacji w
Betten. Znajduje się tu ogromny terminal parkingowy, gdzie zostawiamy swój samochód, bierzemy ze sobą wszystko czego potrzebujemy i biegniemy na kolejkę. Wbrew pozorom nie jest to aż tak droga przyjemność, ale umówmy się, jesteśmy w Szwajcarii, dla nas to już kolejny raz i zdaje się ze przywykliśmy do cen wiec póki nie usłyszymy ze stówka się należy za 1 osobę, nie wywala nam oczu z orbit.

Rodan przepływający w pobliżu dolnej stacji kolejki w Betten

Wielopoziomowy parking, krótko i długoterminowy. To tu zostawiamy samochód.

Podróż w dwie strony kosztuje CHF 20/os i zajmuje kilka minut. Wagonik zasuwa do góry aż się nogi trzęsą, iPhone przestaje nagrywać z wrażenia, wypada z ręki dobrze ze nie wylatuje przez mikro szparę w oknie lub podłodze. Im wyżej jesteśmy tym piękniej się robi. Bardzo szybko wzbijamy się w górę i widzimy tą trawę która w Szwajcarii jest bardziej zielona a niebo bardziej niebieskie. Na dodatek to niebieskie niebo ma też wklejona najpiękniejsza górę świata tratatata.

To właśnie takim widokiem wita nas Bettmeralp jak wagonik kolejki dojeżdża do miasteczka

Później dziesięciominutowy spacer w górę miasteczka i docieramy do hotelu.

No tylko ze nie tym razem. Owszem trawa była bardziej zielona, ale to zasługa deszczu. Niebo było bardzo nie niebieskie a Matterhorn wziął L4 i się schował. Nazwać to pechem ze akurat w jeden z tych 5 dni udało nam się zobaczyć deszczowy Bettmeralp można by było tylko wtedy gdybyśmy tam byli kilka godzin. Ale tym razem zostaliśmy na dwa dni a prognozy na dzień następny napawały optymizmem.

Poza tym dostać dobre jedzenie, kawę i wino, wypisywać pocztówki i oglądać pod kołderka Toma i Meg wysyłających sobie wiadomości to chcieliby chyba wszyscy. Deszcz stukał za oknem, chmury sunęły po niebie raz zasłaniając a raz odsłaniając drewniane chatki i hoteliki. Te ostatnie maja w tym czasie swoich ostatnich jesiennych gości i zaraz będą się zamykać na serwis i zbieranie sił przed intensywnym sezonem zimowym. Tak po prawdzie, to w miasteczku nie było połowy tych ludzi których widzieliśmy dwa lata wcześniej. 

Uwielbiam ten retro styl pocztówek

brewed by the Alps

Wtedy już się zmierzchało 

Ale trzeba przyznać, że kościółek w takiej chmurze wygląda magicznie



Następnego ranka budzimy się do pastelowego wschodu słońca, przejrzystości takiej, ze widać włoskie Alpy. Do deski szwajcarskich serów tez się budzimy. Panie jeżu jest to raj. Kto by pamiętał o wczorajszej chmurze.

Do takiego widoku się obudziliśmy





Później robiło się coraz bardziej cukierkowo

Oooooooobłęd! Ze słynną górą z Toblerone ;)


Po śniadaniu pakujemy aparaty i kilkadziesiąt metrów wyżej hotelu wsiadamy w kolejną kolejkę. Ta dowozi nas pod sam szczyt Bettmerhorn u którego podnóża rozlewa się największy alpejski lodowiec.  Bilet w dwie strony to koszt CHF 32. Tym razem wagonik jest mini mikro na cztery osoby. I jak słowo daje nie chciałabym się tam znaleźć w pełnym składzie, bo już nie pierwszy raz miałam wrażenie ze jak tylko będziemy na wysokości przelotowej to ten wagonik rąbnie z nami w dół. Ale takie tragedie to wszędzie ale nie w precyzyjnej jak ten przysłowiowy zegarek Szwajcarii. 



Widok w górę

i widok w dół

Serduszko trochę mocniej biło


Górna stacja kolejki na Bettmerhorn


To jest jedno z moich ulubionych zdjęć z tej wycieczki





O tyle o ile śniegu nie było ani grama w Bettmeralp o tyle na górze mieliśmy go pod dostatkiem. Piękny, niewychodzony, skrzący się i skrzypiący pod butami biały puch. Ruszyliśmy do góry jednym z pierwszych wagoników w końcówce sezonu, wiec przeżycia mieliśmy prawdziwie vipowskie. Było nierealnie pięknie.






Jęzor Lodowca Aletsch kończy się właśnie tu. Jego początek mieliśmy szanse oglądać dwa lata wcześniej z poziomu Jungfraujoch tu KLIK czyli dobry kilometr wyżej.













Znajdujemy się na wysokości 2,800 metrów. Słońce świeci jakby jutra miało nie być. W dole widać jak chmury płyną po niebie a Matterhorn ciągle zgrywa niedostępnego co chwilę ukazując się i chowając za gęste, kłębiące się chmury.  Jest cicho, słychać tylko śnieg pod butami, oprócz nas ostatecznie znajduje się tu raptem kilka osób. 

Szwajcaria nie słynie z przesadnie wyszukanej kuchni. Bo po co komplikować coś co saute jest idealne. Sery, wino i nic więcej nie potrzeba. Ale jest kilka 'smakowitości' które warto spróbować jak się już tu przyjedzie. I tak w Bettmeralp przy akompaniamencie deszczu za oknem zjedliśmy słynne Älplermagronen czyli kluseczki z serem ale podane z ziemniakami, cebulką, boczkiem i zimnym musem jabłkowym. Zdaje się, że wszyscy czują się zachęceni. Ale warto dać temu szansę, bo smakuje zdecydowanie lepiej niż brzmi, a podróżujemy także, żeby odkrywać nowe smaki, prawda? 

A tak Bettmeralp pożegnało nas w dzień wyjazdu. 









0 komentarze: