Betten - Bettmeralp - Bettmerhorn
Szalejące u nas ostatnio huragany i deszcze które się nie kończą przypomniały mi o naszym wyczekanym wypadzie do szwajcarskiego Bettmeralp.
Bo miało być pięknie. I było ale pięknie inaczej. Ponoć z racji swego położenia słońce świeci tu przez 360 dni w roku. Stoki są pięknie naświetlone, a Matterhorn na horyzoncie strzeże tego krajobrazu dzień i noc.
To był nasz drugi raz w tym miejscu, za pierwszym razem wycieczka na kilka godzin, jedna kolejka, szybko przez miasteczko, druga kolejka, lodowiec. I z powrotem do domu. Obiecaliśmy sobie wrócić i zostać na górze chociaż na jedną noc.
![]() |
Rodan przepływający w pobliżu dolnej stacji kolejki w Betten |
![]() |
Wielopoziomowy parking, krótko i długoterminowy. To tu zostawiamy samochód. |
Podróż w dwie strony kosztuje CHF 20/os i zajmuje kilka minut. Wagonik zasuwa do góry aż się nogi trzęsą, iPhone przestaje nagrywać z wrażenia, wypada z ręki dobrze ze nie wylatuje przez mikro szparę w oknie lub podłodze. Im wyżej jesteśmy tym piękniej się robi. Bardzo szybko wzbijamy się w górę i widzimy tą trawę która w Szwajcarii jest bardziej zielona a niebo bardziej niebieskie. Na dodatek to niebieskie niebo ma też wklejona najpiękniejsza górę świata tratatata.
![]() |
To właśnie takim widokiem wita nas Bettmeralp jak wagonik kolejki dojeżdża do miasteczka |
![]() |
Później dziesięciominutowy spacer w górę miasteczka i docieramy do hotelu. |
No tylko ze nie tym razem. Owszem trawa była bardziej zielona, ale to zasługa deszczu. Niebo było bardzo nie niebieskie a Matterhorn wziął L4 i się schował. Nazwać to pechem ze akurat w jeden z tych 5 dni udało nam się zobaczyć deszczowy Bettmeralp można by było tylko wtedy gdybyśmy tam byli kilka godzin. Ale tym razem zostaliśmy na dwa dni a prognozy na dzień następny napawały optymizmem.
Poza tym dostać dobre jedzenie, kawę i wino, wypisywać pocztówki i oglądać pod kołderka Toma i Meg wysyłających sobie wiadomości to chcieliby chyba wszyscy. Deszcz stukał za oknem, chmury sunęły po niebie raz zasłaniając a raz odsłaniając drewniane chatki i hoteliki. Te ostatnie maja w tym czasie swoich ostatnich jesiennych gości i zaraz będą się zamykać na serwis i zbieranie sił przed intensywnym sezonem zimowym. Tak po prawdzie, to w miasteczku nie było połowy tych ludzi których widzieliśmy dwa lata wcześniej.
![]() |
Ale trzeba przyznać, że kościółek w takiej chmurze wygląda magicznie |
Następnego ranka budzimy się do pastelowego wschodu słońca, przejrzystości takiej, ze widać włoskie Alpy. Do deski szwajcarskich serów tez się budzimy. Panie jeżu jest to raj. Kto by pamiętał o wczorajszej chmurze.
![]() |
Do takiego widoku się obudziliśmy |
![]() |
Później robiło się coraz bardziej cukierkowo |
![]() |
Oooooooobłęd! Ze słynną górą z Toblerone ;) |
Po śniadaniu pakujemy aparaty i kilkadziesiąt metrów wyżej hotelu wsiadamy w kolejną kolejkę. Ta dowozi nas pod sam szczyt Bettmerhorn u którego podnóża rozlewa się największy alpejski lodowiec. Bilet w dwie strony to koszt CHF 32. Tym razem wagonik jest mini mikro na cztery osoby. I jak słowo daje nie chciałabym się tam znaleźć w pełnym składzie, bo już nie pierwszy raz miałam wrażenie ze jak tylko będziemy na wysokości przelotowej to ten wagonik rąbnie z nami w dół. Ale takie tragedie to wszędzie ale nie w precyzyjnej jak ten przysłowiowy zegarek Szwajcarii.
![]() |
To jest jedno z moich ulubionych zdjęć z tej wycieczki |
O tyle o ile śniegu nie było ani grama w Bettmeralp o tyle na górze mieliśmy go pod dostatkiem. Piękny, niewychodzony, skrzący się i skrzypiący pod butami biały puch. Ruszyliśmy do góry jednym z pierwszych wagoników w końcówce sezonu, wiec przeżycia mieliśmy prawdziwie vipowskie. Było nierealnie pięknie.
Znajdujemy się na wysokości 2,800 metrów. Słońce świeci jakby jutra miało nie być. W dole widać jak chmury płyną po niebie a Matterhorn ciągle zgrywa niedostępnego co chwilę ukazując się i chowając za gęste, kłębiące się chmury. Jest cicho, słychać tylko śnieg pod butami, oprócz nas ostatecznie znajduje się tu raptem kilka osób.
Szwajcaria nie słynie z przesadnie wyszukanej kuchni. Bo po co komplikować coś co saute jest idealne. Sery, wino i nic więcej nie potrzeba. Ale jest kilka 'smakowitości' które warto spróbować jak się już tu przyjedzie. I tak w Bettmeralp przy akompaniamencie deszczu za oknem zjedliśmy słynne Älplermagronen czyli kluseczki z serem ale podane z ziemniakami, cebulką, boczkiem i zimnym musem jabłkowym. Zdaje się, że wszyscy czują się zachęceni. Ale warto dać temu szansę, bo smakuje zdecydowanie lepiej niż brzmi, a podróżujemy także, żeby odkrywać nowe smaki, prawda?
A tak Bettmeralp pożegnało nas w dzień wyjazdu.
0 komentarze: