Rejs po Jeziorze Brienz, Wodospad Giessbach, Netflix i słynne molo w Iseltwaldzie.

20:22 ohrainyday 0 Comments

    Odkąd pierwszy raz zobaczyłam jak bardzo turkusowa jest woda w jeziorze Brienz zakochałam się w tym miejscu. 


    Ten odcień zawdzięcza osadom lodowcowym, które niesione są przez lodowate wody rzek Aare - od północy i Lütschine - od południa. Na wschodzie miasteczko Brienz a na zachodzie Interlaken. Z jednej strony słynny grzbiet Alp Ementalskich Hardergrat. Można przedreptać go w jeden dzień jeśli tylko nie boi się wysokości, ma odpowiednie buty i jest w dobrej kondycji. Rok temu o nim pisałam, jak zrobić go w krótszym czasie i się nie zajechać tu KLIK. Warto sobie taką wycieczkę zorganizować! Z drugiej ciemne, gęste lasy jodłowe z których wyłaniają się to tu to tam wodospady, malusie poukrywane wioski, hotel z wieżyczkami jak pałacyk i zameczek na wodzie. Czy komuś jeszcze jest mało?

    Brienz, Hotel Giessbach, Iseltwald i kilka innych mieścinek przytulonych do jeziora ma do zaoferowania więcej niż się wydaje. Do każdej z nich można dojechać samochodem. Można tez dopłynąć pięknym statkiem wycieczkowym, który przez większość dnia kursuje między wschodnią a zachodnią strona jeziora, zahaczając zygzakiem o te wszystkie piękne miasteczka. Taki rejs marzył mi się jak tylko zobaczyłam to miejsce pierwszy raz.




    My mieszkamy niedaleko Brienz, więc tu zaczynamy swój rejs. Bilety kosztują spoooro, ale warto się zrujnować za takie doznania. Jest też kilka sposobów jak obniżyć cenę biletu. Jeśli planujemy dużo zwiedzać, to warto zainwestować w Half Fare Card, która kosztuje CHF120 i z tą kartą za bilety wstępu na rejsy, kolejki górskie i wszystkie inne atrakcje w Szwajcarii włącznie z komunikacją miejską/międzymiastową płacimy tylko połowę. Karta ma ważność jednego miesiąca i można ją kupić tu KLIK. Sami z niej korzystaliśmy. Można też zaplanować rejs w dzień swoich urodzin a odbędzie się on wtedy za darmo. My korzystaliśmy z nieistniejącej już oferty poniedziałkowej, kiedy za bilet całodniowy płaciło się połowę, czyli CHF39.


    Bilety można kupić przez Internet tu KLIK albo po prostu w kasie przy przystani. Nam zależało na poniedziałkowej okazji. W trakcie rejsu pogoda wyjątkowo dopisała, chociaż w drodze powrotnej zmarzliśmy okrutnie. Warto sobie odpuścić rejs kiedy nad jeziorem wisi gęsta chmura, bo nie zobaczymy tego wszystkiego na czym nam zależy. I obowiązkowo podziwiamy z pokładu zewnętrznego. Klasa 2 znajduje się na dolnym poziomie, klasa 1 pięterko wyżej. W drodze powrotnej dopłacamy i rozlewający się pod nami turkus lodowcowej wody oglądamy z góry. 



    W czasie rejsu zatrzymujemy się przy wodospadzie Giessbach. Dobijamy do pięknej drewnianej przystani, stąd możemy dojść spacerkiem do położonego 100 metrów wyżej XIX wiecznego Grand Hotelu Giessbach. Możemy też wsiąść do kolejki linowo szynowej, która kursuje tu prawie tak samo długo jak stoi hotel. Jest to przystanek, na którym warto wysiąść i zwiedzać. 





Wodospad po deszczu słychać z daleka i ta unosząca się wokół niego mgiełka.

Mieć widok z okna na turkusowe wody jeziora z jednej strony, a z drugiej na wodospad i sunące nisko chmury - zawsze!

Wagonik kolejki kursującej między przystanią i hotelem
    Jednym z kolejnych, wartych wspomnienia przystanków jest miasteczko Iseltwald. Zanim jednak do niego dopłyniemy, na horyzoncie pojawia się zameczek. Jakby wyrastał ze środka jeziora, ale w rzeczywistości stoi na maleńkim półwyspie. Wybudowany na początku XX wieku Zamek Seeburg pierwotnie pełnił funkcję sanatorium. Obecnie mieści się w nim centrum konferencyjne i spa. Na teren posiadłości nie można sobie od tak wejść, ale i najlepiej podziwiać go właśnie z dystansu. 




    Miasteczko jest maleńkie ale bardzo urocze, ma krótką promenadę, w lecie domy obwieszone są intensywnie czerwonymi pelargoniami, w ogródkach przydomowych kwitną dalie, słońce odbija się w tej absolutnie turkusowej wodzie i jeśli gdzieś na świecie znajduje się rajskie miasteczko, to jest ono właśnie tu.



    A przynajmniej znajdowało do 2020 roku. Miasteczko, w którym mieszka niespełna 500 osób, które i tak rocznie przyciągało i przyciąga mnóstwo turystów głównie dzięki właśnie tej pięknej pocztówce z zamkiem na wodzie, zyskało nowy powód do pielgrzymek.

    Końcem 2019 roku, na Netflix wskoczył koreański melodramat Crash Landing on You. Serial zyskał ogrooomną popularność w Korei ale i na całym świecie. Ale co to ma wspólnego z Iseltwaldem? Jedna ze scen została nakręcona właśnie tu, na malutkim molo przy przystani do której dopływają statki*. Miejsce stało się kultowym dla fan(atyk)ów serialu, a kilkumetrowy podest zalała ciężka do powstrzymania fala turystów (głównie) z Azji. Wiem, bo widziałam. 
    

    Do Iseltwaldu przyjeżdża kilkadziesiąt autokarów z turystami dziennie. Chcąc poradzić sobie z taką ilością ludzi, miasto musiało przedsięwziąć specjalne środki. Żeby coś z tego mieć, oprócz (niepotrzebnej) dodatkowej sławy zamontowało bramkę na opłaty. Dla garstki ludzi zwyczajne życie stało się udręką.

    Wjazd od strony głównej drogi to jedna, wąska dróżka. Będąc tam po raz pierwszy,  jesienią 2019 roku ciężko nam było znaleźć miejsce do parkowania, tak mała jest to wioska. Było cicho, kameralnie i oprócz nas tylko lokalsi. Słychać było chlupiącą wodę w jeziorze, a myśmy się czaili czy warto zakłócać ten dziewiczy spokój bzyczeniem drona. Przysięgam, tak było.

    Jakież było moje zdziwienie, gdy dopływaliśmy do przystani, a tam kolejka była długa i ciągle rosła. Na brzegu podestu scena, która wyglądała za każdym razem tak samo, tylko zmieniali się ludzie. Osoba robiąca zdjęcie i osoba/y fotografowana. Siedzi, stoi, przód, bok, tył, serce ułożone z rąk, zdjęcie, film, gotowe. Następny. Nie wierzyłam i nie wyobrażałam sobie tego do momentu, aż zobaczyłam na własne oczy. 

W drodze powrotnej kolejka jest jeszcze dłuższa, a osoby na molo traktują swoje zadanie ultra poważnie. 

    Dopływamy w końcu do Interlaken, gdzie wysiadamy i klasycznie ale mało oryginalnie wchodzimy do królestwa czekolady Lindt, kupujemy o kilka kulek za dużo, pamiątkową retro puszkę na cholera wie co i wychodzimy z paszczą umazaną czekoladą. W mieście znajduje się też oficjalny sklep Top of Europe tu KLIK wyjaśniam. Wchodzimy do środka. Z sufitu zwisają retro kijki narciarskie w ilości niepoliczalnej, ale już na pierwszym piętrze w 'kąciku' Victorinox przechodzimy pod 3o tysiącami zawieszonych pod sufitem scyzoryków. Wychodzę z retro pocztówkowym plakatem, który obecnie wisi sobie w salonie. 



    Do Brienz wracamy ostatnim rejsem tego dnia. Za swoje nieogarnięcie kupuję na statku najdroższą wodę mineralną swojego życia. Upewniłam się, sto razy, że wypiłam ją do ostatniej kropli. I nie była to najlepsza woda mojego życia, nie miała też pięknej butelki, ale o tym innym razem.
 

    Czy powtórzyłabym ten rejs? No pewnie że tak. Tak jak bardzo boję się wody, tak uwielbiam wsiadać na statki wycieczkowe, katamarany i promy. Ciężko to wyjaśnić i brzmi bardzo sadomasochistycznie ale w rzeczywistości jest dla mnie wielkim relaksem. Tak, mi też coś tu nie gra.








* Główny bohater próbował koić swoją udrękę grą na pianinie z widokiem na jezioro Brienz. Chciało by się dodać LOL i xd. Szwajcarom nie pomoże gra na pianinie żeby ukoić udrękę jaką mają witając setki tysięcy turystów każdego roku. 

W serialu znalazło się jeszcze kilka szwajcarskich lokalizacji. Między innymi wspomniany na początku postu Grand Hotel Giessbach, przełęcz Kleine Scheidegg i Grindelwald. 


0 komentarze: